Właśnie obejrzałem na DVD wersję reżyserską, no i duży zawód! Traci tempo, wszystkie dodane sceny to tzw. "dopowiadacze dla niekumatych". Że Saliery był zły i podstępny a Mozart biedny i upokorzony. Wersja kinowa miała tę mgłę niedpowiedzenia, niuansu; można było sobie postać Salieriego rozmaicie sobie interpretować - wydawał się jakiś taki po ludzku niekonsekwentny, niepogodzony sam ze sobą. A tutaj łobuz i tyle. Do tego polskie napisy zrobione ze zwykłą już niechlujnością (np. "święty patron" wszystkich miernot świata zamienił się w "anioła stróża"; czy ten tłumacz nigdy nie chodził na religię?). Zachęcam wszystkich do oglądania zwykłej wersji kinowej, która wyszła na DVD kilka lat temu. Chyba nawet obraz ma lepszy, choć ta "reżyserska" podobno jest odnowiona cyfrowo (ale tak, że kilka scen wygląda na wyraźnie prześwietlone, i to bez żadnego estetycznego powodu).
E, gzie tam :P Co do jakości ja różnic nie widzę, wręcz jestem zdumiona że ten dość stary film tak wspaniale wygląda. I wersja reżyserka jak dla mnie dodaje czegoś innego do wydźwięku, za pierwszym razem - owszem, że Salieri to świnia, głównie przez scenę z Konstancją, ale teraz uważam zupełnie inaczej. Amadeusz dłuższy o 20 minut czy nie i tak jest dla mnie najlepszym filmem. Pomyśleć - 8 oscarów, a taki Zakochany Shakespeare ma aż 7. A są jak niebo i ziemia.