Wiem, że seria American Pie nigdy nie trzymała się za bardzo rzeczywistości. Nie chcę robić za "mądralę", który zaczyna krytykować scenariusz komedii mówiąc "przecież coś takiego nie mogłoby się wydarzyć". Jednak bez przesady - są jakieś granice. W pierwszych filmach z tej serii było trochę bzdur, ale nie aż do tego stopnia.
Dopiero potem - tak od piątki rozpoczęła się wielka parada nonsensów. Weźmy na przykład te studia. W amerykańskich filmach zawsze były pokazane jak jedna, wielka impreza. Jednak chyba nikt nie uwierzy, że w akademikach i studenckich klubach biega pełno nagich panienek, które z radością, za darmo oddają się każdemu, kto na nie spojrzy. ;P
Siódemka sięga szczytów debilizmu, a w zachowaniu postaci nie ma nawet krzty psychologii.
Brat nagrywa za pomocą komórki filmik, z którego wynika, iż nasz bohater ma skłonności zoofilskie. W takim przypadku nieuniknione są dwa scenariusze:
a) Dotkliwe pobicie braciszka
b) Załamanie nerwowe, wycofanie się, utrata kontaktu z rzeczywistością pod wpływem żartów ze strony otoczenia. Być może nawet próba samobójcza.
Jednak chłopak jak się zdaje nic sobie z tego nie robi. Scenarzyści powinni się zdecydować jaką postać kreują - albo nieśmiałego chłopca, który nie potrafi wyznać swoich uczuć albo twardziela z niezniszczalną psychiką. Jedno z dwóch. :) A on przecież przeżywa takie poniżenia w kółko...
Po drugie wyprawa do Kanady i to, co się tam zdarzyło. Trauma na lata i uwarunkowanie na wstręt względem seksu - gwarantowane. A nasi bohaterowie po prostu wracają do codzienności...
To samo z sytuacją w kościele.
Jedyny plus tego filmu to przynajmniej częściowy powrót do "klimatu" pierwszej części.