Trudno powiedzieć, jakim filmem jest "Amor de hombre". Jak na komedię zbyt poważny, jak na dramat zbyt lekki. Tematem, jak zwykle u tej pary, jest miłości i związki. Głównymi bohaterami są Esmeralda i Ramón. Ona właśnie skończyła 40 lat i jest wciąż samotna. Miała męża, który zamiast ją kochać, wolał ją bić. Wciąż jednak pragnie związku, prawdziwej miłości. Wokół niej pełno jest mężczyzn, problem w tym, że wszyscy to geje. W ich towarzystwie czuje się bezpiecznie, jednak prawdopodobieństwo znalezienia męża jest niemalże zerowe. Ramón, najlepszy przyjaciel Esmeraldy, jest jej całkowitym przeciwieństwem. Nie ma żadnych problemów z poderwaniem faceta. Jednak z żadnym z nich nie jest w stanie wytrzymać dłużej niż kilka godzin. Niby myśli o ustatkowaniu się, ale nie potrafi tych myśli przemienić w rzeczywistość... do czasu spotkania intrygującego masażysty.
"Amor de hombre" przypomina latynoską telenowelę. Problemy są naciągane, rozwiązania spadają z nieba. W sumie jest to tanie psychologizowanie na temat tego, czy i jakie kompromisy potrzebne są, by miłość przetrwała w związku. Daje się to obejrzeć, jednak dalekie jest od rewelacji. Para twórców zawsze kojarzyła mi się z tandetną i kiczowatą produkcją. Jednak inne ich filmy miały swój urok. "Amor de hombre" ma tego uroku jakby mniej.