Wyprodukowane przez Joe Solomona, człowieka odpowiedzialnego m.in. za powstanie "Hell's Angels on Wheels", typowe kino eksploatacji spod znaku "biker movie". Do wymienionego powyżej obrazu (który też żadnym arcydziełem nie był), "Angels from Hell" w żadnym stopniu się nie umywa - to już po prostu mizerne popłuczyny po takich tytułach, jak "Wild Angels". Fabuła jest tutaj szczątkowa i tyczy się powracającego z Wietnamu motocyklisty, który w małym kalifornijskim miasteczku obiera władanie nad miejscowym gangiem. Jego członkowie przypominają raczej nieporadnych hipisów, aniżeli twardych, zawsze gotowych do bitki członków "Hell's Angels", do których złej sławy ów obraz (jak i praktycznie wszystkie pozostałe z tegoż nurtu) jawnie się odwołuje. Nagromadzenie bzdurnych pomysłów jest tu naprawdę spore, akcji w zasadzie niewiele, a utwory pojawiające się na ścieżce dźwiękowej (w tym tytułowy) niejednokrotnie wywołują na twarzy uśmiech politowania. W związku z powyższym - rzecz tylko dla miłośników gatunku i to tych raczej wyrozumiałych.