Lata 90 nie przyniosły zbyt wielu ciekawych pozycji gatunku. Są jednak wyjątki... Zaliczam do nich "Wichrowe wzgórza", a od wczoraj również "Angielskiego pacjenta", którego obejrzałem po raz pierwszy. Pominę wielki rozmach i wspaniałą realizację, pominę nagrody i uznanie krytyków. Skupiając się na fabule, muszę powiedzieć, że film może wzruszyć nawet najbardziej zatwardziałe serca. Ukazuje miłość silniejszą niż śmierć, niż honor, dla której człowiek jest w stanie poświęcić wszystko. Katharine poświęca zdradza swego męża, gdyż nie jest w stanie opanować pożądania, niezwykłego, dramatycznego uczucia. Laszlo zaś poświęca wszystko, jest w stanie zabić, zdradza nawet ojczyznę, byleby tylko uratować ukochaną. Miłość kończy się tragicznie dla obojga, ona umiera, on nie był w stanie jej uratować, w końcu sam ginie. Tragedia porusza widza. Muszę przyznać, że nawet po seansie nie mogłem usnąć pomimo późnej godziny... Na koniec wspomnę słowo o aktorstwie, które moim skromnym zdaniem było wręcz wybitne w niektórych przypadkach. mam tu przede wszystkim na myśli Ralpha Fiennesa, który był wprost niesamowity. Szkoda, że przegrał walkę o oscara z Geoffreyem Rushem. Znakomicie spisali się również Willem Defoe, Kristin Scott Thomas i nagrodzona oscarem Juliette Binoche. Reasumując film jest jednym z najlepszych romansów w historii kina. Ustępuje tylko nielicznym ("Przeminęło z wiatrem", "Casablanca"). Polecam wszystkim, szczególnie romantykom i ludziom o miękkim sercu.