Kilka minut temu film się skończył. Pewnie, typowa baba ze mnie, skryta romantyczka, to pewnie powiecie, że dlatego się pobeczałam. Słyszałam różne opinie na temat tego filmu: że nudny, że za długi. Prawie uwierzyłam, bo "Wzgórze nadziei" tego samego reżysera było słabe (może poza rewelacyjną rolą Renee i niezłą Jude'a).
Wracając jednak do tematu, to tak, przyznaję, wśród moich ulubionych gatunków są melodramaty, ogólnie filmy o miłości. Ale byle szmira mnie nie wzruszy. Poruszyły mnie role głównych trzech aktorów. Najbardziej to chyba Ralpha. Widziałam go wcześniej w wielu wybitnych rolach, ale nigdy nie dostrzegałam w nim mężczyzny, z krwi i kości, który ma w sobie tyle tajemnicy, sensualizmu, który potrafi tak kochać... Wcześniej zdecydowanie wolałam jego brata Josepha. Nadal Joseph jest u mnie górą, ale Ralpha dodaję do ulubionych. Wspaniała rola. I Kristin Scott Thomas. Pamiętałam ją przede wszystkim z bardzo ciekawej roli w "Czterech weselach i pogrzebie". A tutaj zagrała tak pięknie... może podobała mi się, bo w tym filmie bardzo przypominała jedną z moich ulubionych aktorek, Carole Lombard...? Juliette Binoche, bardzo wzruszająco, ale mimo wszystko chyba gorzej niż Ralph i Kristin. Po prostu piękna historia. O pięknej miłości i namiętności. No i te prześliczne zdjęcia, szczególnie te z powietrza. I scenografia... Nie jest to na pewno jeden z moich najukochańszych filmów, ale dodaję do ulubionych.
też oglądałam!i też się parę razy poryczałam.ja nigdy jakoś nie słyszałam nic na temat tego filmu i zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam.
może to zwykłe romansidło,ale zachwyca(przynajmniej mnie).i zdjęcia też bardzo mi się podobają!!!
Ja co prawda nie płakałam...
Ale tak, tak...przyznaję- film piękny.
To cudownie, że są filmy które potrafia zachwycić i wzruszyć z klasą.
Romansidło...ale jakie!
Chociaż leciał o dość późnej godzinie (a przecież rano muszę wstać) to nie mogłam odmówić sobie tej przyjemności:)
Kiedy zobaczyłam zapowiedź filmu i usłyszałam,że dostał 9 Oscarów postanowiłam,że muszę go obejrzeć!
Przyznaję,że był dosyć długi ale ani przez chwilkę nie zmrużyłam oka.
W 100% zgadzam się z Tobą,że najlepiej zagrał Ralph Fiennes:)
Na końcu płakałam jak głupia...,a dzisiaj dodałam film do ULUBIONYCH:)
Piękny i rewelacyjny film:)Polecam wszystkim:)
Melodramat sentymentalny, że się rzygać chce. W dialogi wsypano tyle słodkiego cukru i gorzkich łez że niekiedy na takie właśnie reakcje organizmu się zbierało. Oczywiście przesadzam ;) Niestety nie było łatwo dotrwać tych niemal 3 godzin do końca 'Kocham Kino'. Dla mnie było nudno przez co najmniej połowę(cały romans Kathy i Lasló do 'odejścia' Kathy)
Owszem, końcowa scena była wzruszająca - rozmowa Caravaggio ze 'spalonym' László z elementami retrospekcji. Kilka scen było bardzo ciekawych, 'przesłuchanie' Caravaggio z kciukami, przygody Laslo pod koniec historii(śmierć Katharine) i chyba najlepsza podczas burzy piaskowej na pustyni. Fajna też była postać tego Araba-sapera. No i motyw z książką na +.
Czarująca, jak zawsze dla mnie Juliette Binoche, mniej już Ralf Fiennes. Ale w sumie taką postać miał dziwną(w obu wątkach czasowych). Nie dla mnie takie klocki, ale nie mam dużego pola dla porównania bo omijam melodramaty :)
10 ton cukru, zgadzam się z pierwszym akapitem ;) Scena kiedy Laszlo wyciągnął zwłoki Katherine była niestety przeładowana patosem i jak dla mnie rozłożyła na łopatki ten i tak słaby film.
Ale nie będę się już wyżywał na tym filmie, żeby nie urazić jego miłośników ;)
<dragonfly> rozwaliłeś mnie swoim komentarzem...:D Kocham ten film, więc jestem wdzięczna - jeszcze by mi ciśnienie podskoczyło... albo co...:D
A tak serio to jest to jeden z dwóch filmów, na których rzeczywiście
(i regularnie!) płaczę. Drugi to "Wichrowe wzgórza"... Być może to kwestia świetnie zagranych głównych ról...? Może klimat, muzyka? A może po prostu uczucia... Nie wiem, ale to fakt. Wzruszają oba, przynajmniej mnie.
Film faktycznie piekny... Poplakac, sie nie poplakalam, ale malo brakowalo... Film naprawde wzruszajacy, przepelniony emocjami... Fiennes znakomicie wczul sie w swoja role. Z chcecia obejrzalabym go raz jeszcze.
Jak dla mnie jedyną emocją jaką był przepełniony, była nuda. Wybaczcie mi. Miałem dać sobie spokój, ale nie mogłem się powstrzymać. Film nie był aż taki zły, ale ta ogromna ilość Oscarów jakie dostał jest absolutnie niezasłużona. Ledwo dotrwałem do końca.
Współczesne fuilmy Oscarowe są niekiedy przydługie, i czasami troszke nudne, ma to do siebie tyle, że wówczas stają się jakby takim kinem, dla zamkniętego grona odbiorców, który w patosie, ujży drugie dno.
Jeśli chodzi o "Angielskiego Pacjenta" to akurat sama powieść Ondaatje'go niekiedy pisana prozą poetycką, zachęca do szukania drugiego dna. W przypadku akranizacji takiej powieści zadanie jest ułatwione. Świetne połączenie świata teraźniejszego ze światem retrospekcji w filmie, daje niesamowity efekt. W jednej chwili widzimy jak Hana się przebiera, a już w drugiej, scenkę na pustynii. Zdecydowanie księżce Ondaatje'go potraebna byłą ekranizacja, żeby to wszystko ładnie poukładać. I wyszło z nawiązką.
Nie wiem czemu niektórym wydaje się że to lukrowy romansik. Lukrowe romanse to takie śmieci jak "Moda na sukces" - gdzie dialogi w stylu "Kocham cię, jesteś miłością mojego życia" - są powtarzane 6-krotnie w jednym odcinku. Tutaj raczej dialogi pomiędzy bohaterami są ograniczone, patos jest skrócony, więc niezesmaczjacie się (co niektórzy), bo tutaj sceny miłosne są w czynach, nie w słowach jak w przesłodzonych romansach. Ponadto znakomicie odegrane postacie - zdecydowanie podnoszą wartość, 9 oscarów - zdecydowanie zasłużone.
Bo wy jesteście faceci! Nic więc dziwnego że możecie nie zrozumieć romansidła... :)
Napisałaś: "Najbardziej to chyba Ralpha. Widziałam go wcześniej w wielu wybitnych rolach, ale nigdy nie dostrzegałam w nim mężczyzny, z krwi i kości, który ma w sobie tyle tajemnicy, sensualizmu, który potrafi tak kochać..."
Według mnie takiego mężczyznę zagrał w Wichrowych Wzgórzach. Choć zapewne w nieco innym wydaniu :)