Moim zdaniem to najpiękniejsze dzieło o miłości w dziejach kinematografii. Nie ma w tym ani odrobiny przesady, bo ten film jest piękny i wzruszający w swoim odbiorze. Z całą pewnością nie jest to film dla każdego. Historia miłości węgierskiego księcia do żony angielskiego dyplomaty. To uczucie było skazane na niepowodzenie, miało swój piękny początek, ale tragiczny koniec. Dwoje dojrzałych ludzi a w tle pustynna Afryka, która kusi. Ten film przypomina mi puzzle, które widz musi ułożyć sobie w głowie, aby stworzyć logiczną całość. Ralph Fiennes daje koncertowy popis gry aktorskiej. Jego przenikliwe, neurotyczne spojrzenie dodaje grze finezji i czyni je bardziej wysublimowanym. To prawdziwa perła w filmografii tego wybitnego niedocenianego aktora, który nie ma jeszcze na swojej półce statuetki Oskara. Fiennes i jego neurotycznie seksualne spojrzenie sprawia, że przenika dreszczyk emocji ile razy pojawi się on na ekranie.
Partnerująca mu Kristin Scott Thomas to kobieta miotająca się między uczuciem do męża, który nie okazuje jej zbytniego zainteresowania, a węgierskim księciem, który tej atencji okazuje zbyt nadto. Angielska aktorka stworzyła najlepszą kreację w swojej karierze.
Juliette Binoche ( nagrodzona Oskarem za rolę pielęgniarki Hany) jest smutna i tragiczna zarazem. Jej delikatna gra jest jak fortepian, której bohaterka znalazła wśród zgliszczy w okupowanej Italii. To koncert, który powoli przechodzi z niskiego do wysokiego C , a my oklaskujemy. To aktorskie trio: Fiennes, Scott Thomas i Binoche zabiera nas w podróż nie tylko do kolonijnej Afryki, ale także zmusza do odpowiedzi na pytanie: czy wyrzuty sumienia potrafią dogonić nas i nie będziemy się mogli od nich kiedykolwiek uwolnić.