Ten film naprawdę trudno ocenić. Z jednej strony - wręcz oniemiałam, kiedy zobaczyłam, że cała obsada składa się z aktorów/naturszczyków o najprawdziwszej indiańskiej urodzie! Bardzo miła odmiana, po oglądanym ostatnio przeze mnie Exodusie Ridleya Scotta, gdzie po prostu Brytyjczycy byli barwieni na pomarańczowo. Wielkie brawa dla Mela, że zdołał przekonać Hollywood do takiego projektu (z tego, co pamiętam, aktorzy również nie mówili po angielsku, a to już w ogóle niedopuszczalne w kinie amerykańskim, gdzie czytanie napisów automatycznie zniechęca widzów do zobaczenia filmu). Także naprawdę brawa za twarde postawienie na taki realizm. Ponadto niektóre sceny, mam tu na myśli całą sekwencję w wielkim mieście majów, po prostu zapierają dech. Można poczuć to szaleństwo, strach, ekstazę, które zapewne były nieodłącznym elementem takich brutalnych świąt. Ale z drugiej strony, odnoszę wrażenie, że Mel Gibosn jako reżyser, nie zna umiaru w nakładaniu na swoich bohaterów wszelakich nieszczęść. Scena, kiedy żona głównego bohatera - topiąc się w dziurze, jedną ręką trzyma się liny, drugą podtrzymuje małe dziecko, a jednocześnie z jej łona wyskakuje do wody nowo narodzony bobas, tak trąci absurdem, że trudno nie parsknąć śmiechem. A przecież nie taka była intencja reżysera, który traktuje temat na wskroś poważnie i dojrzale. Także określiłabym ten film jako geniusz pomieszany z kiczem, ale niewątpliwie wart jest zobaczenia (zwłaszcza wyżej wspomniana sekwencja w mieście!).
to, że w sytuacji stresowej jest indukowany przyspieszony poród, jest akurat bardzo realistyczne.
Ale rozumiem emocję. Dla mnie takim momentem WTF było wylądowanie konkwistadorów, gdzie już trochę za dużo, trochę zbyt kiczowata akcja się zrobiła.
Na szczęście ten wątek był na sam koniec i nie został pociągnięty.
Użycie nie-angielskiego języka świetnie nadało klimatu. Nawet jakbym miał anglojęzycznych aktorów, to kazałbym im się naumieć egzotycznie brzmiących kwestii.
Film świetny.
Można od strony faktograficznej się przyczepić o nieścisłości historyczne, bo to nie cywilizacja Majów, a Azteków była tak brutalna.
Nie rozumiem, czemu nie można było poprawnie podać, skoro w filmie by to nic nie zmieniło; tylko przeć dalej w ignorancję/niewiedzę.
Też wyższa klasa społeczna miała za dużo tych ozdób jadeitowych. Tego materiału w tak absurdalnych ilościach, dla aż tylu osób nie było/był bardzo drogi.
Przybycie konkwistadorów było wręcz konieczne dla przekazu. Gibson przecież walczy tym filmem z mitem i propagandą hollywoodzką podającą Indian jako szlachetnych baranków , niewinnych ofiar złych konkwistadorów - chrześcijan. W Hollywood bardzo dużo antychrzescijańskich filmów powstało. Mel Gibson jest chrześcijaninem na dodatek nie raz bardzo krytycznie wypowiadał się o elitach ,,fabryki snów''. Nawet popadł przez to w niełaskę. Tym filmem pokazuje coś odwrotnego, niż forsowna narracja, bardzo daleka od prawdy. Mianowicie pokazuje jakie mrożące krew w żyłach praktyki (składanie ofiar z ludzi) zakończyło wprowadzone tam chrześcijaństwo. Co do Twojego ostatniego zarzutu. Nie orientuję się, które praktyki przypadały konkretnym ludom. Jeśli Gibson się tego ściśle nie trzymał, to być może z tego powodu, że chciał przedstawić pierwsze zetkniecie się z białym człowiekiem, jako wybawienie od okrutnego procederu. Żeby przekaz filmu w kontrze do hollywoodzkich bajek, był wyraźny i dobitny.