Może bez przesady. Fakt, "Armageddon" jest przykładem typowej amerykańskiej produkcji pokazującej jaka to Ameryka wspaniała i odważna. Mimo to lubię ten film, żeby nie powiedzieć, iż to jeden z moich ulubionych. Po części może dlatego, że większość piosenek (jak i tą w czasie napisów końcowych) śpiewa mój ulubiony zespół, ale nie tylko. Po prostu ten film mimo prostych tekstów, tak przewidywalnej fabuły, ma w sobie coś takiego, że mógłbym oglądać go z wciśniętym ciągle przyciskiem REPEAT i wzruszałbym się przy każdym seansie. Kto nie oglądał, niech obejrzy, może się nie spodoba, a może akurat stanie się częścią domowej filmoteki. Polecam serdecznie.
Ja zawsze rycze na końcu, kiedy Liv gada przez te wielkie telewizory z Brucem i zaczyna lecieć piosenka Aerosmith. Normalnie nie moge przestać. Pozdro :)