Obejrzany dzisiaj na Netfliksie. Nic specjalnego, ot, kolejny film akcji z zombies, któremu bliżej do filmowych ekranizacji "Resident Evil" czy do zombie 'horrorów' niejakiego Uwe Bolla niż do rasowego, trzymającego w napięciu horroru o żywych trupach. Co do zasady raczej unikam oglądania takich mainstreamowych produkcji, ale skoro nadarzyła się okazja do seansu, to z niej skorzystałem, tym bardziej, że ongiś oglądany energiczny remake "Świtu umarłych" (2004) Zacka Snydera bardzo mi się podobał.

Fabuły "Armii umarłych" nie chce mi się szerzej opisywać. To generalnie film o grupie najemników, która usiłuje odzyskać duże pieniądze ze zniszczonego i przepełnionego żywymi trupami Las Vegas w stanie Nevada, zanim post-apokaliptyczne miasto zostanie zrównane z ziemią atomówką. Koncept całkiem przyzwoity, ale film jest odrobinę za długi, choć osobiście seans zleciał mi całkiem przyjemnie. Może dlatego, że nastawiłem się bardziej na film akcji niż horror, toteż dużego zawodu nie było. Nie ma niestety w "Armii umarłych" ani grama suspensu, aczkolwiek niektóre sceny gore były całkiem przyzwoite. Nie przepadam za efektami CGI, ale tutaj były całkiem znośne. Zdewastowane Las Vegas miało fajny posmak post-apokalipsy, brakowało mi natomiast neonów.

Film może się podobać, jeśli przymknie się oko na dziury w scenariuszu czy słabo zarysowane postaci. Jednak widziałem totalnie amatorskie, ale nakręcone z sercem produkcje gore, które bardziej przypadły mi do gustu. Czas trwania: 148 minut.