Scenariusz, jak z telenoweli. Jak z połączenia "M jak miłość" i "Trudne sprawy"
Przez chwilę myślałem, że będzie poczciwie romantycznie, a wyszło głupio ckliwie i pretensjonalnie.
On, uwodziciel: syn z nieco wyższych sfer. Syn profesora literatury, który posiada szerokie kontakty w całej Ameryce, nawet w Chicago. Jaki to schemat
Ten drugi ON: syn meksykańskiego, latynoskiego listonosza. Cały świat znany tylko do El Paso .
Jest mezalians. Ależ to tandetne.
Narracja w formie czytania wzajemnie przesyłanych listów? Cóż za nieporadność reżyserka!
Dałoby się jednak i to uratować, gdyby stylistyka pisanych listów w zależności od ich autora była różna.
Nic z tego.
Elokwentny ON ten od profesora to i listy są elokwentne.
Drugi ON, ten od listonosza, pisze listy w stylu niczym się nie różniącym. W takim stylu jakby skończył co najmniej dobry koledż. Tym czasem edukację zakończył na podstawówce.
ALE FAŁSZ!
I tak toczy się ten film. Kto lubi płaskie telenowele, ten może poczuć przyjemność w oglądaniu tego czegoś bez sensu.
Już byłem gotowy dać cztery gwiazdki za dobre chęci i poczciwość tego filmu.
Jednak gdy zobaczyłem, że facet zaintubowany podłączony do respiratora potrafi mówić, pomyślałem, że ktoś tu robi ze mnie idiotę w stopniu, na który nie wyraziłem zgody.