"Atlas chmur" próbuje zdefiniować, czym jest życie, kim są ludzie i jak kształtują się ich losy, i jak czytać historię. Odpowiedź jest prosta – wszystko jest opowieścią. Historyjki, prymitywne ploty, były tworzone od najwcześniejszych lat istnienia naszych przodków, którzy gestami opowiadali sobie swoje przeżycia i już wtedy można było zaprawiać je szczyptą fikcji, kiedy homo coś tam pokazywał drugiemu, że spotkane zwierzę było taaaakie duże. Opowieści kształtują idee, ludzkie zachowania, zmiany na Ziemi i podejście do sztuki. Są wieczne, bo kto potrafi żyć bez opowiadania sobie albo drugiemu człowiekowi jakiejś nowej historii?
Tom Tykwer i rodzeństwo Wachowscy dokonali rzeczy wybitnej – przelali na ekran kilka powieściowych opowieści, każdą angażując widza i sprawiając, że ten ekscytuje się jedną i zarazem nie chce jej przerywać, ale też chciałby już wiedzieć, co się dzieje w drugiej. Jest tu sporo mądrości – od zdania młodego kompozytora ("Chciałbym być tylko muzyką"), przez smutną prawdę z NeoSeulu ("Wystarczy coś dać człowiekowi, żeby mieć nad nim kontrolę"), po ostatnie słynne zdanie ("Czymże jest ocean, jak nie morzem kropel?").
No bo tak: młody artysta kocha życie i miłość, lecz nie potrafi unieść swojej wrażliwości i kłód stawianych mu pod nogi przez życie, więc stwierdza, że najlepiej byłoby być czystą pasją. Drugi cytat jest trochę jakby z ostatnio też powtarzanego przeze mnie "Podziemnego kręgu" – kobieta ma władzę nad mężczyzną, bo daje mu miłość, pracodawca ma władzę nad podwładnym, bo daje mu pracę, i tak dalej. A cytat finałowy jasno określa, że w odwiecznej walce ciemności z jasnością, zawsze, pomimo wszystkiego, warto iść po stronie Dobra.
"Cloud Atlas" to film o miłości, przyjaźni, nadziei i wierze, ale też o nietolerancji, zachłanności, uprzedmiotowywaniu drugiego człowieka i egotyzmie. To opowieść o wszystkim. Bo wszystko jest opowieścią.