Film z początku intrygujący swą wielowątkowością, osadzoną w różnych epokach i kulturach - w
dość ciekawy sposób prezentujący skrawki życia różnych ludzi, osadzonych w bardzo szerokim
spectrum społecznym. Przez długą część filmu cierpliwie czekałem, aż te motywy zaczną się
jakoś ze sobą splatać, jednak nadzieje te okazały się płonne. Rozbite kawałki szyby nie ułożyły
się w żaden witraż, pozostając tylko gruzem szkła. Za to im bliżej końca filmu, tym wyraźniejsza
stawała się jego podbudowa ideologiczna, kojarząca mi się z programowym założeniem jakiejś
loży masońskiej (proszę mi wybaczyć to skojarzenie – wiem, że samo użycie słowa „masoneria”
może dziś narazić człowieka na zdyskredytowanie, jako zwolennika teorii spiskowych). Dlaczego
takie akurat skojarzenia?
Każdy z wplecionych tutaj wątków ukazuje człowieka, który z czymś tam musi się zmagać,
ponosząc jakąś ofiarę. Stawiany jest wobec ludzkiej chciwości, nietolerancji, rasizmu,
prymitywnej agresji czy też precyzyjnie zmontowanej, totalitarnej władzy. Mamy więc przed sobą
wyraźny aspekt przeciwstawiania się mocom ciemności - jest nawet postać osobowego diabła.
Wydaje się więc, że walka dobra ze złem powinna czynić z filmu klasyczny motyw zewnętrznych
zmagań i wewnętrznych dylematów moralnych. Z czasem jednak to zło zdaje się być tu tylko
jakąś wewnętrzną przeciwnością pojawiającą się na drodze rozwoju ludzkości. A ta ukazana
jest jako jeden organizm, miotany chorobami i ewoluujący w jakąś wyższą świadomość bytu.
Musimy więc w sobie pokonać te przeciwności - ale nie na płaszczyźnie indywidualnej duszy,
lecz na gruncie całej społeczności. Uświadomiona jednostka chętnie oddaje życie za innych,
rozpuszczając swoją tożsamość w wizji służenia człowieczeństwu.
Powtarzające się jak mantra przesłanie, wplecione w akcję filmu i wypowiadane w różnych
okolicznościach, można zamknąć w następujących słowach: „nie ma ciebie i mnie – są tylko
nasze czyny i ich konsekwencje, nie ma Boga i człowieka – jest tylko ludzkość, która jest bogiem
i istotą człowieczeństwa”. Nie wykluczam, że może ktoś tutaj odczytać jakąś inną myśl, jednak
na chwilę obecną tylko z taką interpretacją cały ten obraz wydaje mi się w miarę spójny (jeśli w
ogóle można tu mówić o jakiejkolwiek spójności). Gdyby reżyser zaangażował się w nieco inny
scenariusz, wykorzystując ciekawy pomysł wędrówki po czasach i kulturach, mógłby stworzyć
piękne dzieło, które ukazałoby zależność naszych decyzji, mentalnych aksjomatów, religijnych
wyobrażeń czy etycznej wrażliwości od innych rozdziałów naszej historii. Niestety ideologia
wzięła tu jakby górę i wszystko się posypało.
bo książka nie nadaje się do ekranizacji, zawiła treść wymaga czasu aby wszystko przyswoić, film jest za szybki.
buaha , poczytaj sobie o przekazie informacyjnym w mediach, dowiesz się wtedy, że film jest jednym z najszybszych przekażników treści we współczesnej kulturze masowej, ha ha ha szybciej ogląda się film niż czyta książkę, ale zabawne.
Błagam oszczędź mi wykładów już i tak Atlas chmur dał mi wycisk. Poczułem się już trollowany :)