Na najnowszy film Romana Polańskiego wybierałem się do kina z ogromnymi nadziejami. Bynajmniej nie było to spowodowane medialnym szumem wokół osoby reżysera. Uważam, że nie powinno się łączyć życia prywatnego artystów z ich dziełami, przynajmniej nie w tak przesadnym stopniu, jak to zwykło się robić w przypadku Polańskiego. Moje oczekiwania związane były z jednym banalnym faktem - polskiego twórcę uważam za świetnego reżysera, który potrafi w swoich filmach wprowadzić klimat pełen napięcia, osaczenia i niepewności. Jego obrazy zawsze budziły we mnie niepokój, namacalnie czułem alienację bohaterów, starałem się poczuć jak oni - wyobcowani i bezradni. Brak zrozumienia dla drugiego człowieka i fatalizm są zresztą zjawiskami powszechnymi w filmowych światach Polańskiego - od Noża w wodzie poczynając, a kończąc na Pianiście.
Fabuła Autora widmo swoją tematyką doskonale pasuje do wizji rzeczywistości, jaką z pewną powtarzalnością (jednak dodając zawsze coś nowego) kreślił Polański. Bohater, który trafia do zupełnie obcego środowiska, ludzie, którzy na pozór wydają się przychylni, a wewnątrz skrywają tajemnice budzące lęk, dziwne, niepokojące incydenty kumulujące się w trakcie trwania filmu i atmosfera wyobcowania na wielkiej, niemal opustoszałej wyspie. W odróżnieniu od wcześniejszych filmów Polańskiego (przynajmniej tych, które dane mi było obejrzeć), gdzie zagrożenie było jednostkowe i dotyczyło tylko głównego bohatera oraz jego ułamka rzeczywistości, w Autorze widmo spisek zawiązany jest na najwyższych politycznych szczeblach, a jego konsekwencje wpłynąć mogą bezpośrednio bądź pośrednio na funkcjonowanie całego świata.
Pierwsze kilkadziesiąt minut filmu ogląda się z zapartym tchem. Atmosfera budowana jest powoli i stopniowo. Samochód bez właściciela, trup na plaży, niespokojne zachowanie wydawców, napad na ulicy, ogromne pieniądze. Coś wisi w powietrzu. Dalej jest jeszcze lepiej - ogromna, wyludniona wyspa, szare, zachmurzone niebo, uczucie ciągłej obserwacji. Widz poznaje premiera i jego świtę, atmosfera jest coraz gęstsza ze względu na relację między żoną polityka a jego asystentką. Każdy stara się być miły dla nowego przybysza, ale nikt nie jest wobec niego szczery. Jest świetnie aż do momentu pojawienia się tajemniczego Anglika nazywającego ghostwritera "pizdą". Cały klimat filmu się zatraca, pojawia się mnóstwo komicznych i najprawdopodobniej niezamierzonych momentów - alarm przy próbie skopiowania tekstu, wylatujące z taczki gałęzie (być może scena ta ma charakter symboliczny, ale w trakcie oglądania wywołuje śmiech, a nie zastanowienie), niezdarne próby jazdy na rowerze, deszcz zaskakujący bohatera w trakcie zwiedzania wyspy (i tu można doszukiwać się elementów symbolicznych, lecz podobnie jak za pierwszym razem) czy też wizyta Ruth w pokoju pisarza i ich seks. Dodatkowo wyjątkowo kiepski był dobór muzyki i jej dopasowanie do poszczególnych scen. Po komicznych sytuacjach można było usłyszeć nieznośnie patetyczną, pełną napięcia muzykę. Towarzyszyła ona bohaterowi niemal przy każdej wykonywanej czynności - picia sprite'a, jechania samochodem, patrzenia przez okno. Jednak zamiast budować atmosferę, stwarzała ona wrażenie sztuczności, tak jakby ktoś chciał wymusić na widzu poczucie lęku i zagrożenia, mimo tego, że na ekranie nie działo się od długiego czasu nic, co mogłoby tę grozę wzbudzić.
Środkowa część filmu dłuży się nieznośnie. W pewnym momencie miałem ochotę na szybkie zakończenie opowiadanej historii. W jednej z recenzji można przeczytać, że montaż filmu wygląda tak, jak gdyby ktoś robił go w pośpiechu. W trakcie seansu towarzyszyło mi identyczne uczucie. Zastanawiałem się nawet, czy Polański zdążył przed aresztowaniem dopilnować, aby film zmontowano zgodnie z jego wolą. Słaby montaż to największy mankament Autora widmo i przyczyna okropnych dłużyzn oraz spadku napięcia. Dopiero na kilka minut przed zakończeniem film znowu ogląda się z zainteresowaniem. Zaczynając od zamachu, a kończąc na fenomenalnym zakończeniu. Nie mam na myśli samego rozwiązania intrygi, ale przede wszystkim doskonałą realizację techniczną. Podawana z rąk do rąk kartka (choć może sama scena o kilka sekund za długa), konsternacja pani Ruth, jej panika i poczucie triumfu na twarzy ghostwritera. Niestety, tylko chwilowe. Doskonale sfilmowany finał - jazda kamery na drugą stronę ulicy, taksówka nie zatrzymuje się, główny bohater znika z ekranu, kamera staje w miejscu, a w jej stronę zbliża się pędzący samochód. Huk, krzyk i falujące na wietrze kartki z prawdą, która nigdy nie zostanie odkryta. Jakie to Polańskie - nic nie da się zrobić, są siły, których nie można przezwyciężyć. Majstersztyk.
Podsumowując - Autor widmo był materiałem na doskonały film. Wyszedł z tego intrygujący początek, usypiający środek i zakończenie, które przerosło cały film. I w tym zakończeniu ujawnia się cały fenomen Polańskiego. Niestety, sam film zdecydowanie poniżej oczekiwań. W mojej ocenie 6/10