Ekranizacja, która nie weszła w konflikt z moimi wyobrażeniami. Rzecz nie w tym, że tak właśnie sobie wyobrażałam Artura Denta (ale prawie, prawie), Trillian (też blisko), Forda Prefecta (był białoskóry), Zaphoda Beebelbroxa (dwie głowy obok siebie), Marvina (jawił mi się C3PO, jednak nie złocisty, lecz patynowy), „Serce ze złota” (w mojej wyobraźni miał aerodynamiczny kształt), myszy (zapędziłam się, bo one akurat są dokładnym odzwierciedleniem moich wyobrażeń). Rzecz tkwi w tym, że angielski klimat tej fantastycznej paranoi, jaki zachwycał mnie podczas lektury, został starannie wyekstraktowany z powieści Adamasa, a następnie wlany w scenariusz. Garth Jennings i Karey Kirkpatrick nie uronili ani kropli. Czekam na kolejne cztery pangalaktyczne gardłogrzmoty przyrządzone przez wymieniony duet.
boję się, że pan Adams, którego książki mi się cholernie podobają, zadowolony nie jest. niestety chłopisko zmarł 4 lata temu, co nie daje powodów do zadowolenia, tak mi się przynajmniej wydaje...
Śmierć Adamsa nie umknęła mej uwadze. Mało tego, swego czasu pogrążyła mnie w głębokim smutku i z tego właśnie względu nie chciałam tutaj o niej wspominać. Jednak pozwól, że dokończę swój nagłówek, skoro ten bolesny fakt został już odpomniany: "Douglas Adams musi być zadowolony, ponieważ widać, że jego duch czywał nad tym filmem". Teraz jest chyba dobrze. Tak mi się przynajmniej wydaje...;-)
niestety nie mogę sie do końca zgodzić z Twoją opinią. Dla mnie jako, że byłem świeżo po przeczytaniu książki po raz drugi wiele motywów zabrakło w filmie, a niektóre w ogóle wyskoczyły jak petunia w doniczce. Na przykład początek, jak Ford przekonuje kierownika budowy, żeby zamienił się z Arturem miejscami. Sądzę, że był to zbyt abstrakcyjny moment w kiążce, żeby przerobić to na film. Autorzy najpewniej postawili na to, żeby większość widzów zrozumiaławiększosć gagów.
lUDZIE, LUDZIE, PAMIĘTAJMY O TYM, ŻE GDYBYŚMY CHCIELI UMIEŚCIĆ WSZYSTKIE GENIALNE RECZY Z KSIĄŻKI (CZYLI WSZYSTKO, Każde zdanie) to film trwałbyy 10 godzin, a poza tym petunia była
Sporo kapitalnych fragmentów tej – jak dla mnie – arcykapitalnej historii nie ma w filmie swojego odzwierciedlenia. Bo mieć nie może, gdyż siłą rzeczy, rzeczywiście film musiałby trwać 10 godzin albo i dłużej, gdyby twórcy chcieli na ekran przenieść wszystkie smaki „soczystej” prozy Douglasa Adamsa. Niemniej jednak udało im się upakować w czasie, który nazwałabym „wymiarowym”, sporą część powieści i – co najważniejsze - nie uronili niczego, co istotne. Petunia, faktycznie była, i w ogóle było sporo smacznych drobiazgów, które gdyby zabrałaby się za „Autostopem” jakiś „hydraulik”, a nie wielbiciel prozy Adama, przepadłyby pewnie w odmętach braku wyobraźni. Jest tak, jak sądzę, że sporo książek stanowi materiał nieprzekładalny na język filmowy – vide choćby proza Kurta Vonneguta, której dotychczasowe ekranizacje są ledwie cieniem cienia oryginału i w ogóle totalną porażką. Dlatego chwalę i chwalić będę twórców filmowego „Autostopem przez Galaktykę”, ponieważ udało im się, mimo koniecznych „cięć”, zachować pozytywnie zawirowanego ducha powieści Adamsa.
I like it a lot i liczę, że jeśli nastąpią ekranizacje „trylogii w pięciu częściach”, to będą co najmniej tak samo udane.