Konflikt napędzający fabułę byłby o dwa nieba ciekawszy, gdyby jednoznacznie stwierdzono, że
owo 'unobtainium' jest jedyną nadzieją ludzkości na przetrwanie - i gdyby RDA nie
przdstawiono jako iście szatańską instytucję, czyste ZUO prosto z piekła. Główny bohater
miałby też wtedy nielichy dylemat - albo obie rasy się dogadają, albo jedna z nich wyginie ( a
nie - zagłada życia na Pandorze versus kilku dupków nie zarobi kupy forsy ). A tak wyszła ładna,
kolorowa bajeczka dla dzieci.
I nie chrzanić mi tu, że wtedy film byłby 'za trudny dla masowego odbiorcy' czy coś. W "Batman
Begins" Ra's Al Ghul miał dość pokrętny motyw 'zbawienia ludzkości przez zagładę Gotham' i
jakoś film zarobił gigantyczną kasę. I też wyglądał przy tym imponująco.
Strasznie wnerwia mnie traktowanie widza jak dziecko, które trzeba za rączkę prowadzić i od
pierwszej do ostatniej sekundy pokazywać co chwilkę która strona jest dobra, a która ZUA. I
potem dziwić się, że mało kto traktuje fantasy/sci-fi poważnie...