Jak (zadaje się) można wywnioskować po moim profilu, jestem ogromną miłośniczką bajek i to jeden z nielicznych ocenionych przeze mnie filmów. Ale przejdźmy do rzeczy - oglądając ten film czułam się, jakbym oglądała animację disneya, bo poza samą wizualizacją ma iście bajkowy charakter. Może mam już namieszane w głowie od tego typu filmów i to tylko chore wyobrażenia, ale jednocześnie to moje (dziwaczne) zdanie. Dodam, że fabuła jest strasznie podoba do "Atlantydy: Zaginionego Lądu" i do "Pocahontas" - wyprawa po nieznane, głównie dla korzyści, ale jednak jest jedna osoba, która jedzie tam z nadzieją na przygodę, okazuje się że na lądzie jest piękniej niż przewidziano, ale jednocześnie jest tam cywilizacja, tam ta w.w. osoba poznaje piękną księżniczkę, córkę wodza, króla, kogokolwiek kto jest bardzooo ważny, no i oczywiście co dalej? Miłość, piękne motylki w brzuchu, no ale przecież to nie zgodne z prawem, nie mogą być razem!
W późniejszych etapach, gdy już 10 minut widzowie wręcz kleją gały do ekranu czekając na pocałunek lub na coś więcej (hehe, tutaj sama czekałam, nie ważne) a tu dochodzi do spotkania obu stron - ludzi, i tego drugiego co zamieszkuje ziemie. No i oczywiście pan kochaś stawia się za ukochaną i jej ludem, bo jakżeby inaczej, później pół jego teamu wstawia się za nim i jedna osoba stara się i tak to wygrać, w efekcie i tak nic z tego nie ma. Czy tylko ja jestem tego zdania?
Pamiętam, że w kinie przez większość filmu też miałem takie wrażenie - że oglądam animację Disneya. Tyle tylko, że prawdziwe animacje Disneya mają w sobie więcej życia, emocji i takiego jakby... hmm... piękna.
"Avatar" do znudzenia jest przez wszystkich porównywany do Pocahontas, jak wiadomo. Myślę, że Cameron inspirował się tą historią (tzn. nie disneyowską "Pocahontas" lecz losami prawdziwej historycznej indiańskiej księżniczki), w każdym razie dla mnie fakt, że John Smith i Jake Sully mają te same inicjały, jest dość zastanawiający.
Zresztą dla mnie i "Avatar" i "Pocahontas" to takie wyższe stany średnie. W "Avatarze" podoba mi się wykreowany świat i finałowa bitwa, a poza tym mało co mnie tam rusza. W "Pocahontas" uwielbiam muzykę, ale film jako całość to dla mnie najsłabszy z disneyowskich klasyków z lat 90-tych.
Ale w kinie nie miałem wrażenia, że to konkretnie "Pocahontas", a jedynie takie bliżej niesprecyzowane odczucie, że "hmm, jakiś taki disneyowski klimat ma to wszystko". Nawet pod koniec (SPOJLERY, wiadomo) jak wszyscy Na'vi łącznie z Neytiri odwracają się od Jake'a... o żeż, ależ to disneyowskie, że główny bohater zostaje przed finałem skłócony z przyjaciółmi (Aladyn, Herkules), a zwłaszcza, że wszyscy odkrywają o nim jakąś niewygodną prawdę i wtedy się od niego odwracają (Dawno temu w trawie, Król Lew II: Czas Simby, Mulan). To jeszcze spotęgowało wrażenie, ze oglądam kolejną kinową produkcję Disneya.
Nie mam żalu, że oglądając "Avatara" czuję się, jakbym patrzył na animację Disneya, ale wolałbym, żeby stał na poziomie tych lepszych. Gdyby był to film na miarę "Aladyna", "Herkulesa", "Mulan" czy "Zaplątanych", w ogóle bym się nie czepiał :)
Niestety film Camerona pozostaje za tymi wyżej wspomnianymi daleeeeeeko w tyle.