PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=299113}
7,4 790 316
ocen
7,4 10 1 790316
6,7 44
oceny krytyków
Avatar
powrót do forum filmu Avatar

Ostrzegam wszystkich wielbicieli “Avatara” Jamesa Camerona – ta recenzja będzie krytyczna! Skupi się na wszelakich wadach i mankamentach tej produkcji. I, co dziwniejsze, wcale nie dlatego, żebym jakoś wybitnie “Avatara” nie lubił. Dałem mu wszak ocenę 7/10, a to wcale niemało, zwłaszcza, że zwykle przy wystawianiu not jestem dość surowy. Film Camerona, jak dla mnie, da się oglądać bez bólu. Momentami wprawdzie przynudza (głównie w środkowej części), ale finał jakoś to rekompensuje. Jest to produkcja szalenie widowiskowa (prawdziwa uczta dla oczu) i dość przyjemna w odbiorze, tylko że równie szalenie wtórna, nieoryginalna, schematyczna, szablonowa i płytka. Jest dobra, jako lekki film do obejrzenia i pochrupania popcornu, ale po Cameronie spodziewałem się o wiele więcej. “Avatar” to dobitne świadectwo wypalenia twórczego i zupełnego, zatrważającego braku pomysłów. Solidnie zrealizowana opowieść o niczym szczególnym. Techniczna perfekcja (stąd moja ogólna dość wysoka ocena) + merytoryczna bida z nędzą. Dlatego czuję lekką irytację, że jest powszechnie uważany za wybitne osiągnięcie filmowe – rzesze wielbicieli zdają się w ogóle nie dostrzegać jego mankamentów, z których największym jest zupełny brak oryginalności.

Nie dlatego więc, że film jest zły (bo nie jest), lecz dlatego, że nie jest tak dobry, jakim mógł być, skupię się na jego wadach. Bo zdumiewa mnie, że tylu widzów owych wad nie dostrzega i uważa “Avatara” za arcydzieło (a tymczasem od doskonałości dzielą go lata świetlne). Z tego powodu przedstawię tę produkcję od tej gorszej strony.

Pora więc na krytykę tego filmu – ale krytykę rzeczową (przynajmniej w zamyśle), a nie taką, jaką uprawiają co niektórzy na forum (typu “Ten film jest do niczego i jeśli się wam podoba, to wszyscy jesteście bandą idiotów”). Dlatego proszę miłośników “Avatara”, żeby mimo wszystko powściągnęli emocje i nie urządzali na mnie zasadzki w celu dania mi wycisku. Podejdźcie do tej recenzji na luzie – zdaję sobie sprawę, że jest skrajnie tendencyjna i pełna różnych złośliwości, ale nie traktujcie jej śmiertelnie poważnie.

Aha. Jeśli dziwnym zrządzeniem losu któryś z przypadkowych czytelników jest akurat Jamesem Cameronem (albo Jamie Lee Curtis) i czuje się urażony, to najmocniej przepraszam.

Istnieje oczywiście też taka możliwość, że i tak nikt tej recenzji nie przeczyta, bo jest kosmicznie długa.
...

Ostrzeżenie nr 1: Uwaga! Poniższy tekst może zawierać szczegóły dotyczące fabuły filmu (tak, tak, nazywacie to “spoilery”, ale ja nie bardzo wiem, co to konkretnie znaczy, a nie chce mi się do słownika zaglądać – a poza tym precz ze zangielszczaniem polszczyzny!). Oczywiście, bądźmy szczerzy, prawie każdy widział “Avatara” Jamesa Camerona, ale na wszelki wypadek ostrzegam – nie czytaj tego tekstu, jeśli jakimś cudem należysz do elitarnego grona tych, którzy tego filmu jednak nie widzieli (bo np. nie przekonała Cię akcja promocyjna, albo lubisz iść pod prąd, albo mieszkasz w dżungli amazońskiej i masz utrudniony dostęp do filmów). Chyba, że naprawdę chcesz. No bo, tak po prawdzie, jakichś wielkich zawiłości fabularnych w “Avatarze” nie ma, więc nie bardzo jest co zdradzać – i tak całego przebiegu tej historii domyślicie się sami.

Ostrzeżenie nr 2: Uwaga! Poniższy tekst roi się od różnorakich dygresyj, luźno lub wcale nie związanych z tematem. Jeśli zatem lubisz jasne, rzeczowe wywody, nie lubisz natomiast, gdy tekst traktuje o wszystkim i o niczym, nie podejmuj próby przebrnięcia przez niniejszą recenzję.

Ostrzeżenie nr 3: Uwaga! Poniższy tekst może zawierać śladowe ilości orzechów!
(Tak, zgadza się, lekko mi odbija)


AVATAR

[...] w szczególności można przepowiedzieć z bardzo wysokim prawdopodobieństwem, że utwór prawiący o “humanoidach”, co się od ludzi różnią barwą skóry (przeważnie są niebiescy) oraz ilością palców u rąk (mają ich zamiast pięciu sześć, siedem, cztery albo trzy), zasługuje na bezzwłoczne odłożenie.

Stanisław Lem “Fantastyka i futurologia”


...
JAMES CAMERON: Cześć, Al Jarid!
AL JARID: Sie masz, Jim! No co tam? Od lat cię nie widziałem. Od czasu “Titanica” bodajże. Coś ty porabiał?
JAMES CAMERON (niedbale): A, nowy film zmajstrowałem.
AL JARID: Coś o podwodnym świecie? Jakiś dokumentalny dla Imaxa?
JAMES CAMERON: Nie, nie. Normalny, fabularny film.
AL JARID (nieufnie): E... Nie bujasz?
JAMES CAMERON: No gdzie tam! Mówię ci! Jak forsę kocham! Zupełnie nowy film. To owoc wieloletniej pracy. Science-fiction, jak za dawnych, dobrych lat, z tym że narąbane efektami specjalnymi do granic możliwości.
AL JARID (skacze, robi piruety i stepuje z ekscytacji): No coś ty! Nowy film?! I to jeszcze science-fiction?! Ale czadowo!
JAMES CAMERON: No ba! Rozumie się. Więc wiesz... Zarezerwuj trochę swoich ciężko zaoszczędzonych pieniędzy na bilet, i jak tylko mój “Avatar” się pojawi, od razu popylaj do kina.
AL JARID: Wiadomo! Nie musisz namawiać! Na bank pójdę zobaczyć, co ci wyszło. O, żesz! Nowy film Camerona! Nie mogę się doczekać!
...

Zbliżająca się premiera nowego filmu Jamesa Camerona obiecywała każdemu kinomaniakowi bardzo wiele. Również i moje oczekiwania były niebotyczne. Dlaczego? No ludzie! Przecież to Cameron! Wizjoner, ikona, guru kina! Wystarczy sobie przejrzeć jego filmografię i już ciary przełażą po plerach!
1. Pirania II: Latający mordercy – Eee... Nie, zaraz! Chwila! Co to tu robi? Skąd to się wzięło? Wcale nie chciałem tu tego... no bo... Może to nie jest akurat najlepszy przykład geniuszu Camerona. To znaczy, nie widziałem nigdy tego filmu. Z góry zakładam, że jest wybitnym artystycznym osiągnięciem, ale... hmm... nie ma jakoś zbyt wielu wielbicieli. No ale początki zawsze są trudne, a James potrzebował trochę czasu, by się rozkręcić.
2. Terminator – No i to już jest coś! Zachwalać chyba nie trzeba. Absolutna klasyka i dzieło kultowe.
3. Obcy: Decydujące starcie – Film wyśmienity. Szczerze mówiąc, moja ulubiona część cyklu “Alien”. W każdym razie jeden z najlepszych sequeli, jakie powstały, a jednocześnie niezbity dowód na to, że kontynuacja nie zawsze musi oznaczać kichę i niewiele warte popłuczyny po oryginale.
4. Głębia – Mój ulubiony film ze wszystkich, jakie Cameron nakręcił (choć najbardziej niedoceniony). Sam nie wiem czemu. Toczy się (przez większość czasu) dość leniwie, nieśpiesznie, mało dynamicznie, ale jest w nim coś takiego, że po prostu nie mogę się oderwać i przez bite trzy godziny (piszę o wersji reżyserskiej, nie oglądałem standardowej) wlepiam wzrok w ekran. To chyba zasługa niepowtarzalnego klimatu tego filmu.
5. Terminator 2: Dzień sądu – kolejny z najlepszych sequeli w historii. Kiedyś uważałem nawet, że jest lepszy od jedynki, ale po namyśle uznaję, że chyba jednak nie, bo więcej tu niedorzeczności, a i ten happy end dość blado wypada przy mrocznym zakończeniu części pierwszej. Ale tak czy inaczej i ta część jest po prostu znakomita. Również absolutny klasyk i obiekt kultu fanów kina.
6. Titanic – następne wiekopomne, wyśmienite dzieło. Uważane wprawdzie powszechnie, moim zdaniem niesłusznie, za dośc kiczowatą opowiastkę, przy której płeć piękna może sobie popłakać. Ten pogląd oczywiście bierze się z założenia, że jak film jest o uczuciach, to automatycznie jest dla niewiast, bo prawdziwi faceci wolą oglądać demolkę i pranie się po mordach. W świetle takiej teorii “Titanic” rzeczywiście nie może podobać się męskiej części widzów – no bo niby jest katastrofa statku, ale, zanim statek wreszcie zechce łaskawie walnąć w tę górę lodową, wcześniej przez półtorej godziny tylko ta miłość, miłość i miłość. Który wielbiciel kina “dla prawdziwych facetów” przez to przebrnie? Co ma taki chłop z oglądania “Titanica” oprócz samej katastrofy i, ewentualnie (przede wszystkim?), nagiej Kate Winslet?
Śpieszę z odpowiedzią - “Titanica” zobaczyć jak najbardziej warto, nawet będąc facetem, bowiem “Titanica” po prostu dobrze się ogląda. Tak, to historia przede wszystkim o miłości, ale opowiedziana ciekawie i naprawdę dobrze – daleko od harlequinowych szmir. Mimo więc wielu niepochlebnych opinii na temat tego filmu, będę go stanowczo bronił.

Nie wspomniałem tu jeszcze o dwóch filmach, które Cameron stworzył, zanim przyszła kolej na “Avatara”. Pozwoliłem sobie mianowicie pominąć “Xenogenesis” - no bo kto to w ogóle widział? - oraz “Prawdziwe kłamstwa”. Co do tego drugiego filmu mam po prostu... hmm... dość mieszane uczucia. Jest na niezłym poziomie, ale nie jak na Camerona. Moim zdaniem poniżej jego możliwości. Nie ogląda mi się tego już z taką przyjemnością, jak filmy wyżej wspomniane. Jest tu co prawda sporo humoru i pastiszowego ujęcia tematu, co daje mi niemało frajdy, mamy też dużo efektownej akcji, ale oprócz tego, niestety, Cameron wymaga ode mnie oglądania przez ponad dwie godziny Jamie Lee Curtis, a ja to kiepsko znoszę, bo to wątpliwe doznanie estetyczne. Pani Curtis straszy mnie z ekranu swoją zasuszoną twarzą, ale nawet, gdyby rysy miała przyjemniejsze, to i tak odstraszałaby mnie jej chłopska fryzura (pierwsza zasada Al Jarida: ładna dziewczyna + krótkie włosy = brzydka dziewczyna). Nie, nie jestem jakimś faszystą i nie uważam, że nieładni ludzie nie zasługują na występ w filmie, ale denerwuje mnie, gdy próbują mi wmówić, że ktoś brzydki jest ładny, a to właśnie robią z panią Curtis. Jak inaczej wytłumaczyć budzący trwogę striptiz w jej wykonaniu, który znalazł się w tym filmie? Całe szczęście scenarzyści mieli nade mną trochę litości, tak więc pani Curtis nie idzie na całość, dzięki czemu jej występ w tej scenie budzi wprawdzie lekkie mdłości, ale nie powoduje wywrócenia żołądka na drugą stronę.
[Żeby ktoś nie wziął mnie za podłego szowinistę, co to znęca się nad wyglądem przedstawicielek płci przeciwnej, dla porządku dowalę też jakiemuś facetowi – Daniel Craig jest równie brzydki jak Jamie Lee Curtis. Wystarczy?]

Jak widać z powyższego przeglądu filmów, mimo wątów, jakie mam do “Prawdziwych kłamstw”, i mimo wątów, jakie do “Piranii II” mają ci, co mieli szczęście ją widzieć, znakomita większość filmów Camerona to prawdziwe, uznane dzieła i mało który twórca może pochwalić się tak imponującym dorobkiem. Tym niecierpliwiej więc oczekiwałem na kolejne filmowe propozycje ze strony tego reżysera, tymczasem lata mijały, pory roku zmieniały się jak w kalejdoskopie, ludzie rodzili się i umierali, rządy powstawały i upadały, a Cameron przez cały ten czas rzucał nam tylko jakieś ochłapy w rodzaju podwodnych filmów dokumentalnych (nie chcę tu obrażać owych filmów, których zresztą nie widziałem, a jedynie zaznaczyć, że dla innych celów pan James został stworzony).

Głośniej zrobiło się o nim dopiero z powodu wyprodukowanego przezeń “Zaginionego grobowca Jezusa”, który to film był tanią prowokacją, mającą w zamyśle zapewne, czy ja wiem, zniszczyć chrześcijaństwo (?). W tym momencie już do reszty straciłem w Camerona wiarę. Wziąłbyś się, James, wreszcie za jakiś porządny film fabularny, zamiast przypuszczać ataki na religię. Na MOJĄ religię, James (nick “al_jarid” nie robi ze mnie automatycznie muzułmanina)! Mógłbyś się wstydzić!

No i wreszcie, gdy od ostatniej fabuły Camerona minęło ze dwanaście lat i wszyscyśmy się już zdążyli porządnie zestarzeć, nadszedł “Avatar”. Po tak długim oczekiwaniu nie sposób było nie ekscytować się nadciągającą premierą, zwłaszcza, że zwiastuny zapowiadały naprawdę niecodzienne widowisko. Owszem, po wspomnianym niepotrzebnym i zupełnie bezzasadnym (co podkreślają również naukowcy ateiści) ataku na podstawy wiary chrześcijańskiej, miałem o panu Jamesie jak najgorsze mniemanie jako o człowieku (zresztą, na litość, ten facet miał pięć żon – coś musi być z nim nie tak!), ale wciąż niezachwianie wierzyłem w jego nieprzeciętny talent reżyserski. Stąd wybranie się na “Avatara” było dla mnie sprawą oczywistą, nie wymagającą żadnych dłuższych rozważań. A oczekiwania, jak to już gdzieś tam wspomniałem, były ogromne.

...
JAMES CAMERON: Siadaj w fotelu i zanurz się w trzecim wymiarze!
AL JARID: Eee... Co? Że jak?
JAMES CAMERON: No, trzeci wymiar, idioto! Rewolucja 3D! Nie słyszałeś?
AL JARID: Jaka rewolucja? Coś przespałem? Znowu ci bolszewicy?
JAMES CAMERON (kręcąc głową z politowaniem): Mój film jest zwiastunem ery 3D, rozumiesz? Objawieniem! Trójwymiarową rewolucją!
AL JARID: Aha. A na czym ona polega?
JAMES CAMERON (z kiepsko skrywaną konsternacją): Eee... Cicho! Zaczyna się!
AL JARID (z naciskiem): Nie zmieniaj tematu. Na czym polega ta rewolucja?
JAMES CAMERON: Patrz na ekran i się nie odzywaj! Widzisz, to już logo wytwórni! Zaraz zacznie się najlepsze dwie i pół godziny, jakie kiedykolwiek spędziłeś w kinie. Gwarantuję!
...

To miał być największy atut tego filmu i to on przyciągnął zapewne takie rzesze do kin. Rewolucja 3D! Muszę przyznać ze skruchą, że nie oglądałem “Avatara” w trójwymiarze, bo to droższe i nie czułem, bym koniecznie tego do życia potrzebował. W ogóle nigdy nie widziałem żadnego filmu w 3D – taki ze mnie nieuleczalny tradycjonalista. Nie mogę zatem ocenić efektu, jaki Cameron w swym “Avatarze” uzyskał, ale mogę spytać, choćby was, czytelników: Na czym polega rewolucja 3D? Z tego, co się orientuję, to cały ten bajer wciąż działa na zasadzie znanej od ponad stu lat. Co rewolucyjnego jest pod tym względem w “Avatarze”? Trójwymiar jest bardziej trójwymiarowy? Okulary bardziej twarzowe? Czujesz na własnej skórze, jak wylatujący z ekranu przedmiot wali cię prosto w pysk? Co niezwykłego, rewolucyjnego (powtarzam ten przymiotnik z uporem maniaka) wniósł do tego systemu “Avatar”? Wymyślcie takie 3D, żeby nie trzeba było tych bryli zakładać – wtedy przyznam, że to rewolucja.

I tu słowo do tych, co to się rozpisują na forach, że przeciwnicy 3D to banda zacofańców, i że przeciwko kolorowi i dźwiękowi też kiedyś protestowano. Otóż, żeby podziwiać kolory w filmie, nie muszę wkładać żadnych badziewnych okularów, a żeby usłyszeć dźwięk, nie muszę wciskać sobie do uszu słuchawek. Te elementy filmu są z nim nierozerwalne, natomiast trójwymiar istnieje wyłącznie w połączeniu z dodatkowym gadżetem w postaci bryli. Dlatego porównywanie go do koloru i dźwięku jest bezzasadne, tak samo zresztą jak argument, że tak jest bardziej naturalnie i realistycznie – w codziennym życiu nie trzeba niczego nakładać na oczy, by świat jawił nam się jako trójwymiarowy.

...
JAMES CAMERON (przechylając się przez ramię Al Jarida i podbierając mu popcorn): I jak ci się ogląda? Bajecznie, czyż nie? To porywająca, zaskakująca i oryginalna historia!
AL JARID (z lekkim zdziwieniem): Dobrze wiedzieć. A kiedy ta porywająca, zaskakująca i oryginalna historia wreszcie się zacznie?
...

Powiem krótko: jeśli ktoś spodziewał się jakiejś oryginalności czy choćby jednego zaskakującego zwrotu akcji, wybrał zły film. Fabuła “Avatara” powstała w myśl zasady “schemat na schemacie i schematem pogania”. Mamy więc ludzi, którzy nikczemnie eksploatują zasoby minarelne planety, a raczej księżyca Pandory, traktując przy okazji jej tubylczych mieszkańców z buta. Pandorę porasta dżungla, w której to niebiescy, trzymetrowi Na'vi żyją sobie w zgodzie z naturą. Pojawienie się Ziemian burzy ich spokojne życie; niszczy kolorowy, tęczowy i bajeczny ład ich egzystencji. Ludzie mają Na'vi gdzieś i nie zawracaliby sobie nimi głowy, gdyby nie to, że tubylcy mieszkają na terenach, gdzie znajduje się gorąco pożądany przez Ziemian pierwiastek – unobtanium (nazwa, że aż włosy siwieją – brawo, James, punkt dla ciebie).
Tu pojawia się sprawa awatarów – to istoty przypominające Na'vi (dla mnie identyczne, ale podobno czymś tam się różnią), w które ludzie mogą się wcielać. Po co? Ano, pewnie żeby przeżyć w atmosferze Pandory.
Nasz bohater to Jake Sully. Zostaje właśnie “wcielony” w takiego awatara, a potem rusza do dżungli, by infiltrować plemię niebieskoskórych tubylców. Jego przewodniczką po świecie Pandory i kulturze Na'vi zostaje Neytiri – córka wodza. Oczywiście, jak wszyscy wiedzieliśmy od początku, między naszym Jake'em a księżniczką pojawi się więź, zrodzi się uczucie etc. [Wiadomo, że podczas poznawania innej cywilizacji bohater opowieści zawsze musi znaleźć wśród jej przedstawicieli obiekt miłosnych uczuć, i tak samo wiadomo, że to zawsze musi być księżniczka (“Pocahontas”, “Atlantyda – zaginiony ląd” czy, z przykładów literackich, “Głębina Maracot”).] Te właśnie sprawy sercowe, a wraz z nimi rozwijająca się sympatyzacja z Na'vi skłonią Jake'a do przeciwstawienia się swym “współplemieńcom” z Ziemi i stanięcie w tym starciu po stronie rodowitych mieszkańców Pandory.

Tak to mniej więcej wygląda. Jakieś skojarzenia? No oczywiście.

Po pierwsze, Europejczycy docierają do Ameryki i niszczą świat Indian, budując na jego zgliszczach swój własny porządek.

Po drugie... tak, wszyscy już o tym pisali i na pewno czekacie tylko, aż i ja to napiszę. No więc dobra, nie zawiodę was i rzucę to hasło: “Pocahontas”! Mamy tu niszczycielską siłę nowoczesnej cywilizacji (Anglicy/Ziemianie) w starciu z umiłowaniem natury i symbiozą ze światem przyrody (Indianie/Na'vi). Jest tu miłość przedstawiciela najeźdźców (Smith/Sully) i przedstawicielki tubylców (Pocahontas/Neytiri), która jest, rzecz jasna, córką ich wodza (Powhatana/Eytucana). Miłość ponad podziałami, zetknięcie dwóch zupełnie odmiennych światów itp. Podobieństwa są oczywiste i bezdyskusyjne. Co więcej, sądzę, że Cameron zdawał sobie z tego sprawę, i jego film od początku był z założenia nową wersją opowieści o Pocahontas. Za dużo tu tych podobieństw, by miały być dziełem przypadku. No ludzie, przecież John Smith i Jake Sully mają nawet te same inicjały!

Trzecie skojarzenie, jakie nieuchronnie wywołuje linia fabularna “Avatara”, to stary jak świat schemat opowieści, w których właśnie przedstawiciel najeźdźców, przebywając wśród “tych innych”, poznaje od środka ich kulturę, zaczyna dostrzegać jej wartość i ostatecznie staje po ich stronie, niejako zdradzając środowisko, z którego był wyszedł. Coś jak “Tańczący z wilkami” albo “Ostatni samuraj”, tylko że nie tak udane (gdyż np. “Ostatniego samuraja” uwielbiam i mógłbym go oglądać sto razy, natomiast “Avatar” ma daleko mniejszą siłę oddziaływania). Schemat ten jest u Camerona przeniesiony z całym dobrodziejstwem inwentarza i właściwie niczym nie urozmaicony, a oswajanie się i zżywanie naszego bohatera ze światem Na'vi wypada dość nieciekawie i blado w porównaniu z innymi historiami tego typu (z “Ostatnim samurajem” na czele, rzecz jasna). Widzieliśmy już takich wiele i oglądanie po raz kolejny jak jeden z najeźdźców musi stanąć po stronie uciskanych tubylców, bo bez niego biedacy nie dadzą sobie w ogóle rady, nieco nuży. Irytuje też to, że taki zżywający się z obcą dla siebie kulturą bohater wkrótce staje się najlepszym owej kultury przedstawicielem, deklasującym tych, którzy się w niej urodzili i wychowali – to też typowy schemat (również kapitan Algren z “Ostatniego...” po pewnym czasie był już bardziej japoński i samurajski niż otaczający go japońscy samuraje – choć tam nie raziło mnie to aż tak bardzo, bo przysłaniały mi ten mankament liczne atuty tego filmu). Oryginalności tu zatem za grosz.
Ktoś może rzec, że jednak Cameron zachował się twórczo, bo ów doskonale znany i ograny schemat przeniósł w klimaty science-fiction. Tylko że, niestety, science-fiction też już od dawna z niego korzystała i zdążyła go porządnie wyeksploatować. Stanisław Lem, bez wątpienia najwybitniejszy polski autor tego gatunku (Stachu, masz ode mnie wiekuisty szacun za “Cyberiadę”) ponad czterdzieści lat temu (!) opisywał ten model fabularny w swojej “Fantastyce i futurologii”, a pisał co następuje: “Istnieje klasa utworów, których sytuacja pierwsza jest taka: na pewnej planecie mieszkają istoty rozumne, co nie chcą mieć z ludźmi nic wspólnego. Jakąś poprzednią ekspedycję odprawiły z niczym albo nawet jej członków pozabijały – czy jeszcze inaczej manifestują swoją niechęć wejścia w porozumienie z ludźmi. Zarazem ludziom na nim nadzwyczaj zależy, a to ponieważ na tej planecie rośnie pewien grzybek, którego wywar odmładza, albo są tam minerały mające dar leczenia nowotworów – bądź wreszcie bezcenna substancja, której własności autor nawet nam nie wyjaśni. Jest to zresztą dość racjonalne, ponieważ ani walor, ani jakość tej pożądanej rzeczy nie mają dla akcji najmniejszego znaczenia. [...] Może tym, kto umie się dogadać z tubylcami, jest humanista [...], współczujący im i przez to zmuszony walczyć na dwa fronty: trudności ma zrazu nie tylko z krajowcami, ale często ze swą “generalską” zwierzchnością. Czasem osobnik ten nawet przegrywa walkę Ziemian o skarby, ale to dlatego, że przechodzi na stronę tuziemców: uznaje ich racje za dobre, a ludzkie – za złe. Czasem okazuje się wręcz aktywnym zdrajcą ziemskich konkwistadorów, bo staje na czele tubylczych wojsk [...], by odeprzeć mogły najeźdźców.”
Zatem raz jeszcze to zaznaczę - “Avatar” opiera się na starym jak świat schemacie, ale nie to jest jego największym grzechem. Ten tkwi bowiem w tym, że dzieło Camerona w żadnym momencie nie stara się ani o jotę poza ten schemat wyjść, choćby o mały kroczek albo nawet o pół. To dlatego widz zna cały ten film, zanim go obejrzy i nie ma szans, by cokolwiek go tu zaskoczyło czy zdziwiło. Nie ma żadnych zaskakujących zwrotów w fabule. Żadnych, powtarzam.
Dałoby się może przymknąć na to oko, ale postacie też są schematyczne i nijakie. Motyw owego przekonywania się jednego z najeźdźców do świata i kultury tubylców nigdy wcześniej nie został ukazany tak bezbarwnie. Czemu tak sądzę? Ponieważ trudno tu mówić o jakiejś przemianie. Jake Sully nie jest ani specjalnie uprzedzony do Na'vi, ani za bardzo zżyty z Ziemianami, tak więc sytuacja, w jakiej się znalazł, nie powoduje u niego wewnętrznego konfliktu, który mógłby jakoś ożywić film Camerona. Sully nie czuje się rozdarty. Nie musi wybierać między Ziemianami a Na'vi, bo nic nie przemawia na korzyść tych pierwszych - to po stronie tych ostatnich znajdują się wszystkie plusy. Zatem od początku jest oczywiste, po czyjej stronie stanie nasz bohater i nie wiąże się to z żadną wewnętrzną walką – jest po prostu jedynym oczywistym rozwiązaniem w sytuacji, gdy ludzie są be, a Na'vi cacy.
Zatem schematyczna fabuła i nijakie postacie, pozbawione życia wewnętrznego. Niedobrze. Czułem się chwilami tak, jakbym oglądał nie gotowe dzieło, a jedynie szablon, jakąś wstępną wersję, którą dopiero trzeba rozwinąć i wzbogacić, by powstał przyzwoity film.

“Zaraz!”, wykrzyknie być może w tym momencie któryś z miłośników “Avatara”. “Co ty tu, Al Jaridzie, wypisujesz jakieś bzdury, że schematycznie, zero oryginalności, itp?! A sama sprawa awatarów? Film zowie się “Avatar” i mówi o awatarach, które są pomysłem oryginalnym i wzbogacają ten schemat. Więc przestań bredzić jak potłuczony i przyznaj, że ten motyw jest czymś nowym i świeżym!”
No więc, zgadza się. Mamy tu awatary, które są, przyznaję, pomysłem ciekawym, tylko że tym większą zbrodnią jest, iż całkowicie go zaprzepaszczono. Na dobrą sprawę mogłoby tu ich w ogóle nie być, bo niczego do fabuły nie wnoszą. Pozwalają ludziom przeżyć bez maski w atmosferze Pandory, ale jakie znaczenie mają dla tej historii? Żadne! No, oprócz tego, że dzięki nim bohater może wyglądać jak Na'vi i romansować z ich księżniczką (gdyby pozostał w swojej ludzkiej postaci, mógłby mieć z tym poważne problemy ze względu na różnice międzygatunkowe). Nie tak wyobrażałem sobie wykorzystanie ciekawego wątku awatarów w tym filmie – jest on tu zwyczajnie zbędny, a wielka szkoda, bo dało się wykrzesać z niego więcej i mocniej powiązać z fabułą.

Tak, wiem, mądrzę się i czepiam, a nie napiszę niczego konstruktywnego. Łatwo krytykować cudzą pracę, trudniej wymyślić coś samemu. Zapewne.
No to wiecie co? Napiszę wam w takim razie, jak wyobrażam sobie sensowne wykorzystanie wątku awatarów, dobra? Spójrzcie zatem, jak wyglądałby “Avatar by Al Jarid” (ech, a dopiero co pisałem o zangielszczaniu języka – ale się wyłożyłem).
Otóż w wersji tego filmu, którą na miejscu Camerona stworzyłby Al Jarid (tylko skąd wziąłby tyle forsy?), ludzie tworzą te awatary, ale nie po to, żeby przeżyć w atmosferze Pandory, bo to da się spokojnie załatwić za pomocą odpowiedniego sprzętu. Robią to, żeby podszywać się pod Na'vi i móc infiltrować tubylców od środka. Szkolą komandosów w kulturze i języku Na'vi, a potem posyłają ich do różnych osad, dzięki czemu mają na bieżąco informacje z całej dżungli. Jake jest jednym z takich komandosów. Przenika więc do plemienia autochtonów, udając jednego z mieszkańców Pandory (np. członka innego plemienia, który zabłądził w dżungli albo został posłany z jakąś dyplomatyczną misją).
Myślę, że taka wersja byłaby ciekawsza, bo motyw awatara miałby tu kluczowe znaczenie. W filmie Camerona wszyscy wiedzą, że Jake, mimo wyglądu wielkiego niebieskiego stwora, tak naprawdę jest Ziemianinem, więc cała ta maskarada nic nie wnosi do historii. Gdyby awatar był rodzajem kamuflażu służącego chytremu przeniknięciu do plemienia, byłoby dramatyczniej.
Jake byłby początkowo jak najbardziej oddany swojemu zwierzchnictwu i sumiennie wypełniałby swą misję. Jednak infiltrując Na'vi, musiałby, chcąc nie chcąc, przebywać wśród nich. Poznałby ich z innej strony, niż ta, z której znają ich Ziemianie. Zrozumiałby lepiej ich kulturę i docenił uznawane w niej wartości. Zawarłby przyjaźnie. To wszystko zaczęłoby wzbudzać w nim wątpliwości co do wypełnianej misji i co do tego, która strona konfliktu Ziemianie-Na'vi ma więcej słuszności. Musiałby dokonać dramatycznego wyboru, mając świadomość, że niezależnie od decyzji będzie zdrajcą (albo dla Na'vi, którzy uważają go za “swojego”, albo dla Ziemian, którzy mu zaufali, powierzając mu tę misję). Ostatecznie opowiedziałby się pewnie po stronie tubylców, jak u Camerona, ale ta decyzja byłaby poprzedzona ciężkimi zmaganiami wewnętrznymi. Byłaby to historia, w której początkowa niechęć, może nawet nienawiść do Na'vi, stopniowo ustępuje i przeradza się w zrozumienie i sympatię. Opowieść, w której wiele czasu wymagałoby przezwyciężenie uprzedzeń i barier, nim Jake postanowi wesprzeć Na'vi w walce z ludźmi... A gdy już podejmie tę decyzję, reżyser Al Jarid mógłby zaserwować widzom jakiś zwrot akcji – np. Neytiri i inni dowiedzieliby się, że Jake jest człowiekiem i przez cały czas ich okłamywał. Albo inny zwrot - okazałoby się, że przejście bohatera na stronę Na'vi nie pozostanie niezauważone przez ludzi, bo część plemienia, które nasz Jake miał infiltrować, to tak naprawdę wcale nie Na'vi, lecz Ziemianie, maskujący się dzięki swym awatarom tak samo jak Sully. Albo możnaby już w ogóle pójść na całość i zaserwować wersję ekstremalną – całe plemię to zamaskowani Ziemianie, a rzekoma misja Jake'a okazałaby się po prostu sprawdzianem lojalności.

Dobra, nie muszę chyba ciągnąć tego dalej. Może się wam ta wersja nie podobać, ale to tylko przykład – było wiele innych możliwości, by tę historię rozwinąć, wzbogacić, skomplikować. W tej opisanej powyżej, nawet jeśli nie powala ona na kolana, byłoby, jak sądzę, w każdym razie ciekawiej i dramatyczniej niż u Camerona i, co najważniejsze, awatary miałyby kluczowe znaczenie dla fabuły. W filmie, który zaserował nam James, są na dobrą sprawę tylko gadżetem. A to zawsze boli, gdy twórca nie ma koncepcji, w jaki sposób wykorzystać ciekawy pomysł.

...
JAMES CAMERON (spoglądając w ekran kinowy i ocierając łzę): To moja ulubiona scena! Świetnie mi wyszła. Chwyta za serce, no nie? Zawsze się przy tym wzruszam.
AL JARID: Naprawdę?
JAMES CAMERON: No ba! Sam musisz przyznać, że nie widziałeś w życiu bardziej poruszającej historii miłosnej.
AL JARID (z wahaniem): No... Tak właściwie...
JAMES CAMERON: Albo wiesz co? Lepiej się w ogóle nie odzywaj. Jeśli nie jesteś dogłębnie poruszony miłością Jake'a i Neytiri, to niechybny znak, że jesteś po prostu nieczułym prostakiem bez serca!
...

Myślicie sobie, że nieważne, czy fabuła jest schematyczna, byle była poruszająca?
Dobra, no to pora zająć się szerzej tym elementem fabuły, któremu poświęcono lwią część czasu ekranowego – wątkiem miłosnym, wartswą uczuciowo-emocjonalną itp.

W jednej z recenzji filmu Camerona (dokładnych namiarów nie jestem w stanie podać, ale to chyba była któraś z tych na stronie Klubu Miłośników Filmu, jeśli się nie mylę) przeczytałem opinię, iż nawet, jeśli ktoś na wątki miłosne reaguje alergicznie, to ten z “Avatara” przełknie bez problemu. Cóż, myślę, że jest niestety odwrotnie. Ja osobiście nic do wątków miłosnych nie mam. Uczucia są tak istotne w życiu, że warto robić o nich porządne filmy. Uważam więc, że dobry wątek miłosny nie jest zły. No właśnie, dobry. Z tym przedstawionym w filmie Camerona mam pewne problemy.

Po pierwsze, mamy tu do czynienia z miłością międzygatunkową i to do mnie po prostu nie trafia. JAK normalny człowiek może zakochać się w istocie innego gatunku – trzymetrowym, niebieskim stworze z ogonem? To chyba jakaś dewiacja. Owszem, mieliśmy np. we “Władcy Pierścieni” związki elfio-ludzkie, ale elfy u Tolkiena to właściwie jakby dostojniejsza i szlachetniejsza wersja ludzi – nie ma między nimi aż takich różnic jak między dwoma odrębnymi gatunkami istot żywych z dwóch oddalonych o wiele lat świetlnych planet.
Hm, chociaż czytając niektóre komentarze na Filmwebie, możnaby dojść do wniosku, że wielu miłośników kina nie tylko nie dziwi uczucie Jake'a, ale wręcz sami byliby skłonni je podzielać. Ludzie, czy wy to wszystko piszecie na poważnie? Naprawdę pociąga was wykreowany komputerowo niebieski i ogoniasty stwór z innej planety?! (Kręcę głową z niedowierzaniem.) Przyznam, że na mnie wrażenia nie robi, zwłaszcza, że występuje w tym filmie obok Michelle Rodriguez z krwi i kości, która całkowicie deklasuje ten komputerowy twór.

Zatem sama natura tego związku jest jakaś taka z leksza chora, ale głównym problemem jest bezbarwność tego wątku. Po “Titanicu” wydawałoby się, że Cameron powinien mieć bezproblemowe i sprawne prowadzenie wątku miłosnego w małym palcu. “Titanica” jednak ogląda się dobrze i ciekawie, natomiast love story w “Avatarze” jest nużąca. Nie bardzo wiadomo, co właściwie przyciąga ku sobie naszą dwójkę bohaterów, oczywiście oprócz tego, że spędzają wspólnie czas. Twórcy filmowi już wielokrotnie udowadniali, że wychodzą z założenia, iż dwie dowolne osoby przeciwnej płci, które spędzają ze sobą dużo czasu, nieuchronnie i bezdyskusyjnie muszą się w sobie zakochać i w ogóle nie ma innej opcji – a przecież w życiu wcale to tak nie działa. Zaś wątek miłosny jest, przynajmniej w moim odczuciu, tym mniej udany, im bardziej nierzeczywisty i nienaturalny. Między Jake'em i Neytiri nic nie iskrzy – oni po prostu się kochają, bo tak mają w scenariuszu, jak w każdym hollywoodzkim hicie. Czasem można odnieść wrażenie, że twórcy tych hitów kręcą swoje filmy z rozpiską w ręku, na której po kolei odhaczają kolejne obowiązkowe punkty (“akcja”, “efekciarstwo”, “humor”, “wątek miłosny”), skupiając się tylko na tym, by je umieścić w swoim filmie, a nie na tym, by zrobić to w jakiś porządny sposób. Wciśnięty do filmu wątek miłosny, który nie wynika z potrzeby twórczej, a tylko z zasady, że powinien być, raczej nie ma szans na wywołanie w widzu jakichś emocji.

Z powyższych powodów obserwowanie relacji Jake'a i Neytiri nie jest specjalnie porywające, a te partie filmu, w których księżniczka Na'vi wprowadza stopniowo naszego bohatera w świat Pandory, byłyby po prostu nudne, gdyby nie zawarta w nich prezentacja kolejnych stworów zamieszkujących dżunglę.

...
JAMES CAMERON: No za każdym razem, jak oglądam swoje dzieło, jestem przejęty jego głębią.
AL JARID (budząc się z krótkiej drzemki): Eee? Że co?
JAMES CAMERON: Przesłanie, Al. Przesłanie. No chyba nie chcesz powiedzieć, że taki z ciebie tuman, że nawet nie dostrzegasz głębokiego przesłania tego filmu?
...

Niezwykle subtelne (tak, nabijam się – wybaczcie) przesłanie “Avatara” brzmi: “przyroda – dobrze, cywilizacja – źle”. Nie musimy się w tym filmie nawet doszukiwać tego morału, bo Cameron nie tyle podaje go na tacy, co wręcz kładzie łopatą do łba. Jak wspomniałem, podział świata jest w tym filmie czarno-biały. Jake nie ma żadnych wewnętrznych rozterek, po czyjej stronie stanąć. Nie czuje się rozdarty między dwoma światami, bo za pozostaniem człowiekiem nie przemawiają ŻADNE argumenty - to po stronie Na'vi są wszystkie plusy.
Zanim się mnie ktoś uczepi - ja nie próbuję tu dociekać, czy przesłanie "Avatara" jest słuszne. W ogóle nie wypowiadam się na ten temat. Chodzi mi tylko o sposób jego podania - na chama, prosto z mostu, bez żadnych niedopowiedzeń, żeby nawet ośmiolatek skumał od razu. Jeśli film chce coś powiedzieć, powinien robić to subtelniej, z wyczuciem i klasą. Wtedy jest dziełem. To, co wyszło Cameronowi jest trochę za proste. No dobrze, nie trochę. O WIELE za proste. Na miejscu reżysera wprowadziłbym nieco niejednoznaczności, zostawił trochę szarości obok czerni i bieli (ale o tym już pisałem, przedstawiając swoją własną wersję filmu). No bo niestety w takiej formie w jakiej powstał, "Avatar" przypomina trochę propagandę socjalistyczną, w której ludzie budujący socjalizm są piękni, silni i dobrzy, a ich przeciwnicy to "zaplute karły". Toż to wciskanie widzowi na siłę idei, która sama w sobie może być słuszna lub nie, ale w każdym razie sprawia, że film zamiast być artystycznym dziełem, przypomina niestety ekologiczną agitkę.
Pewnie, ekologia i troska o dobro środowiska są ważne, ale prostacki sposób podania tego truizmu w “Avatarze” woła o pomstę do nieba. “Spójrzcie jaki bajeczny jest świat Na'vi, a jaki szary i brzydki świat ludzi!” I potem widzowie po wyjściu z kina, musząc wrócić do rzeczywistości, wpadają w depresję (podobno to dotknęło dość wielu). Świetnie was rozumiem, ludziska! Też nie podoba mi się współczesna cywilizacja i wolałbym mieszkać w szałasie w dżungli. Ale w prawdziwej, nie tej z “Avatara”. “Avatar” bowiem ukazuje nam świat pokojowej koegzystencji z naturą w sposób okropnie nachalny i toporny. Miałem chwilami wrażenie, że oglądam nie film, a widokówkę – ładną, kolorową, ale płaską...

...
JAMES CAMERON: Jeśli już niczego nie umiesz docenić w tej historii i płynących z niej morałach, to spójrz chociaż na świat Pandory i zobacz, jak go szczegółowo i ciekawie wymyśliłem! Ha! Zaniemówiłeś, co? Widzisz, ile tu zupełnie nowych gatunków istot? Możesz sobie gadać zdrów, że fabuła nie jest oryginalna, ale nie możesz tego powiedzieć o wykreowanym w “Avatarze” świecie.
AL JARID (niechętnie): No więc, niestety mogę.
...

To prawda, że podziwianie Pandory jest największą płynącą z tego filmu przyjemnością. Oglądamy piękne krajobrazy i coraz to nowe stworzenia zamieszkujące ten zróżnicowany świat. Tylko że... w tym świecie też nie ma za wiele oryginalności. To po prostu dżungla, dżungla, dżungla, trochę lewitujących skał (?!) i znowu dżungla. Spójrzmy prawdzie w oczy - nie trzeba być zbyt twórczym, żeby wymyślić dżunglę.

A zamieszkująca ją fauna? To ona przecież ma świadczyć o kreatywności Camerona i pozostałych twórców tego filmu, czyż nie? No więc... jest ciekawa, ale nie jest oryginalna.
Podstawowym problemem z występującymi w “Avatarze” zwierzakami jest ten, że w ogóle nie wyglądają na formy życia, które pojawiły się w świecie odległym wiele lat świetlnych od Ziemi. Czemu? Bo po prostu nie są to stworzenia wymyślone od podstaw, a jedynie mniej lub bardziej udziwnione wariacje na temat zwierząt ziemskich. Coś jak pokemony. Rozumiem, że dla wielbicieli “Avatara” takie porównanie może być oburzające, ale chodzi mi o samą zasadę twórczą – bierzemy jakieś zwierzę (albo kilka), trochę przekształcamy i już mamy “zupełnie nową” istotę. Pandorę zatem zamieszkują takie “zdumiewające” kreatury jak: wariacja na temat psa (czy też wilka), wariacja na temat lemura, wariacja na temat antylopy, wariacja na temat nosorożca, wariacja na temat konia i inne równie pomysłowe. Stworzenia z owego świata to nic więcej, jak tylko odpowiedniki tych naszych. Nie stwarza to wrażenia życia, które rozwinęło się w oderwaniu od ziemskiego.

No a Na'vi? Czy oni ratują sytuację? Nie. Oni są gwoździem do trumny i niweczą ostatecznie szansę na jakikolwiek realizm. Powód? Są prawie zupełnie ludzcy. Niemal w ogóle nie postarano się zrobić z nich mieszkańców innej planety (no dobra, księżyca). Tak, są trzymetrowi i niebiescy, mają po cztery palce u rąk, a ponadto ogony, ale te wszystkie cechy są powierzchowne – nie na tym powinno polegać tworzenie przedstawicieli obcych kosmicznych cywilizacji (o czym traktuje cytat z Lema, który wrzuciłem jako motto tej recenzji – tak, zgadza się, pan Stanisław wspomniał o niebieskim kolorze skóry i liczbie palców u rąk – już czterdzieści lat temu napisał, jak widać, poradę dla Camerona, jak nie powinien przedstawić swoich Na'vi).
“Co się czepiasz i o co ci właściwie chodzi? Czemu kosmici nie mogą przypominać ludzi?”, moglibyście spytać. Sprawa przedstawia się następująco – ludzcy Na'vi są nierealni, jeśli zestawić ich z resztą przedstawicieli świata, w którym żyją. My, ludzie, mamy wiele cech wspólnych z zamieszkującymi naszą planetę zwierzętami. Na Pandorze to nie działa - Na'vi mają dużo więcej wspólnego z Ziemianami, niż ze zwierzętami pandorskimi. Dlatego stworzony przez Camerona świat jawi mi się jako niespójny i nieprawdopodobny naukowo. Niebiescy tubylcy wydają się jakby wyrwani z kontekstu, w którym ich umieszczono, jakby (wbrew temu, co Cameron akcentuje tak nachalnie i nieustępliwie) nie byli wcale częścią tego samego ekosystemu, co inne zamieszkujące ich dżunglę istoty.
Zwierzęta z Pandory miewają na przykład powszechnie więcej par oczu niż tylko jedna (zwykle jedną parę dużych i jedną mniejszych), ale Na'vi mają tylko jedną – jak ludzie, choć nie mogą być przecież z nimi spokrewnieni. Zwierzęta z Pandory (czy to np. latające ikrany czy też koniowate wierzchowce, których nazwy nie pomnę) mają jakieś dziwne, zewnętrzne narządy oddechowe (nie skrzela i pewnie też nie płucotchawki – zresztą nie jestem biologiem). Na'vi nie. I wreszcie, WSZYSTKIE zwierzęta z Pandory mają więcej kończyn niż cztery. Te latające mają po dwie pary skrzydeł, te naziemne mają po sześć nóg. I tylko Na'vi oczywiście z tej cechy świata Pandory się wyłamują – oni jedyni mają zaledwie cztery kończyny, jak ludzie.
Czemu nasi niebiescy trzymetrowcy tak bardzo odbiegają od innych pandorskich istot, a zamiast tego przypominają ziemskie? Wyjaśnienie jest, i to dośc oczywiste, ale nie ma nic wspólnego z naukowym realizmem, na którym podobno Cameronowi zależało. Otóż Na'vi przypominają ludzi, a nie “prawdziwych Pandorczyków” (czyli resztę przedstawicieli tego ekosystemu), żebyśmy mogli z nimi sympatyzować i żeby Jake Sully mógł spokojnie romansować z księżniczką, która nie będzie go przerażać dodatkową parą oczu czy rąk. Myślę, że chodziło wyłącznie o to. Jeśli romans międzygatunkowy nie ma razić widza (mnie mimo wszystko razi, jak wspomniałem), to oba gatunki muszą być do siebie jak najbardziej zbliżone.

Nie tylko więc anatomia naszych Na'vi jest zadziwiająco (jak na gatunek żyjący tak daleko od Ziemi) ludzka, ale też ich kultura. Co tu dużo mówić, Na'vi to Indianie. Nie ma tu nawet za bardzo prób ukrycia tego faktu, ze szkodą dla filmu. Wiadomo, że to do Indian niebiescy autochtoni mają nawiązywać, ale mogliby być ich symbolem, a nie dosłowną ilustracją. Niestety Cameron poszedł właśnie na dosłowność, dzięki czemu Na'vi mają typowo indiańskie atrybuty (łuki, hamaki), fryzury, a i ubrania żywcem pożyczone od mieszkańców amazońskiej dżungli. Z tym, że pandorskie niewiasty, w przeciwieństwie do swych amazońskich pierwowzorów, zakrywają piersi – naukowe wytłumaczenie tej, zdałoby się, zagadkowej różnicy, jest takie, że robią to one po to, by film Camerona nie dostał wyższej kategorii wiekowej i by śmiało mogły walić na niego do kin całe rodziny. Mężczyźni Na'vi nie muszą się jednak lękać – oni bez obaw mogą eksponować klatę, bo męska klata jakoś nie gorszy udających się do kina Ziemian, ale damska, choćby nawet była równie płaska (zdarza się, czyż nie?), jest niedopuszczalna i w najwyższym stopniu gorsząca (nie ma w tym podejściu za grosz logiki, ale wszyscy wiemy, że tak to właśnie w dzisiejszym świecie wygląda).
Na'vi zatem są po prostu lekko zmodyfikowaną wersją ziemskich plemion pierwotnych, głównie Indian. Również ich język został ponoć oparty o mowę tych plemion, tzn. o języki polinezyjskie, afrykańskie i indiańskie. Bardzo słudzne posunięcie, James. To dodaje realizmu jak nic. Na pewno starożytni Polinezyjczycy, Afrykanie czy Indianie nieraz dzięki swojej wypasionej technologii odwiedzali Pandorę i dzięki tym kontaktom Na'vi mogli czerpać do woli z ziemskich języków. A może to Pandorczycy, dzięki swej równie wypasionej technologii odwiedzali Ziemię i tak im się spodobały co poniektóre ludzkie języki, że sobie co nieco pożyczyli?

Nie muszę więc chyba, wobec wszystkich powyżej wskazanych faktów, raz jeszcze zaznaczać, że Na'vi są zupełnie nierealistyczni naukowo i nie na wiele kreatywności zdobyli się ich twórcy. Jedyną ich naprawdę oryginalną cechą są warkocze, dzięki którym mogą się oni łączyć z innymi pandorskimi stworzeniami. Trochę to może zbyt dosłowne przedstawienie jedności z naturą, ale z pewnością ciekawe i pomysłowe. Szkoda, że Cameron nie miał więcej tak niezwykłych pomysłów.

...
JAMES CAMERON: O żesz! To już koniec! Niech to! Czemu wszystko, co dobre, musi tak szybko się kończyć? Jeszcze tylko możemy sobie “I see you” na napisach posłuchać i już musimy zasuwać do domu.
...

Zbliżam się do końca niniejszej recenzji (wreszcie!). Wypada jeszcze tylko wspomnieć o muzyce, a dokładniej o tym, jak ją pan James Horner potraktował po macoszemu. Wziął i pozbierał ze swoich wcześniejszych ścieżek dźwiękowych co tam gdzie miał ciekawego, po czym lekko to pozmieniał i posklejał. Trudno wychwycić w melodiach z “Avatara” cokolwiek świeżego, czego Horner nie zaserwowałby nam w którymś z wcześniejszych filmów. Żadna z tych melodii zresztą nie rzuca się w uszy i nie zostaje po seansie w pamięci. Wielka szkoda, że aż tak się wypalił człowiek, który stworzył tak genialne kompozycje dla “Titanica” czy “Braveheart” i który był przez wiele lat moim ulubionym kompozytorem muzyki filmowej. Cóż, teraz jego miejsce zajął James Newton Howard (to już trzeci James w tym tekście – czy oni nie mają w tym Hollywoodzie innych imion?).

...
JAMES CAMERON: I jak wrażenia po seansie? Arcydzieło, nie?
AL JARID: No... Jakby to ująć... Złe nie było, tylko że... Nie, do arcydzieła to temu daleko.
JAMES CAMERON (obruszony): Ignorant! Nie potrafisz po prostu docenić prawdziwie artystycznej roboty. Inni jakoś doceniają! Spójrz! Walą na “Avatara” drzwiami i oknami! Każdy musi zobaczyć to przynajmniej pięć razy!
AL JARID (patrzy na niego z nierozumnym zdumieniem w oczach, niczym kot Filemon): Dlaczego?
JAMES CAMERON (obracając w dłoniach pokaźny plik banknotów): No, dla własnej przyjemności, oczywiście. By móc jak najwięcej wartościowych wrażeń wynieść z każdego następnego seansu.
AL JARID: Ty chyba... naprawdę jesteś z tego “Avatara” zadowolony, co?
JAMES CAMERON: Myśl logicznie, Al. Każdy byłby zadowolony, gdyby udało mu się stworzyć epokowe dzieło, otwierające nowy rozdział w historii kina, kultury i w ogóle całej cywilizacji. I kto tego dokonał? No? Ja! Jam ci tego dokonał! Kto jest mistrzem? No kto? (zaczyna taniec radości, nie bacząc na zdziwienie przypadkowych przechodniów) Jeeeesteeeem króóóóleeeem świaaaataaaa!!!
...

Obojętnie, jak bardzo bym tu “Avatara” skrytykował, niczego to już nie zmieni. Został najbardziej kasowym filmem wszechczasów, spychając z tej pozycji “Titanica”, który piastował ją przez tyle lat. Jak dla mnie, trochę szkoda. Nie dlatego, żeby “Titanic” był aż tak super. Nie. Ale dlatego, że “Avatar” jest filmem odeń słabszym. W ciągu tych wszystkich lat pojawiło się multum produkcji lepszych niż “Titanic” i żal, że to nie żadna z nich, lecz właśnie taka szablonowa i schematyczna opowieść o niebieskich Indianach odebrała mu to zaszczytne miano najbardziej kasowego filmu.
Cameron tryumfuje. Szkoda tylko, że nie pod względem artystycznym, lecz komercyjnym. Najważniejszego Oscara wprawdzie nie dostał (słusznie – choć nie wiem, czy zasługiwał na niego “The Hurt Locker”, bo nie widziałem tego filmu), ale zgarnął i wciąż zgarnia za swą historyjkę o Na'vi niebotyczne sumy. A to “Avatar” powróci do kin dłuższy o kilka minut, a to znowu pojawi się jakaś dłuższa wersja, potem pewnie jeszcze raz w kinach wersja z paroma ujęciami więcej – i tak to się kręci i zarabia dla wujka Jamesa godziwe pieniądze.
Nie ma się co dziwić, że w planach dwie następne części (które będą kręcone jednocześnie). Z pewnością i one będą megaprzebojami. Może nawet pobiją rekord swego poprzednika. Ludzie znowu ruszą do kin jak zaczarowani, ale ja wysiadam z tej kolejki i, gdy pojawi się “Avatar 2”, z pewnością nie będzie mnie na seansie. Bo po co? Po co rozciągać opowieść o Jake'u Sullym i jego ukochanej Neytiri aż na trzy filmy?! Spójrz prawdzie w oczy, James! Nie miałeś pomysłu nawet na jeden!

al_jarid

Haha, ciekawe kto to przeczyta. Choć 1 zdanie zachęciło mnie do przeczytania to jednak domyślam się co bd dalej, nic nowego.

użytkownik usunięty
Wpis został zablokowany z uwagi na jego niezgodność z regulaminem

Też się zastanawiam.

ocenił(a) film na 5
al_jarid

Tylko NommaD79 i TurboDymoMan są w stanie to przeczytać

ocenił(a) film na 4
rock1979

Ja przeczytałem.

ocenił(a) film na 9
al_jarid

Przeczytałem, odpowiedziałem

:] było ciężko
============================================================

"Na czym polega rewolucja 3D?"

głębia 3D jest subtelna, i praktycznie żaden przedmiot nie wyskakuje ci w twarz.

============================================================

"Zatem raz jeszcze to zaznaczę - “Avatar” opiera się na starym jak świat schemacie, ale nie to jest jego największym grzechem. Ten tkwi bowiem w tym, że dzieło Camerona w żadnym momencie nie stara się ani o jotę poza ten schemat wyjść, choćby o mały kroczek albo nawet o pół. To dlatego widz zna cały ten film, zanim go obejrzy i nie ma szans, by cokolwiek go tu zaskoczyło czy zdziwiło. Nie ma żadnych zaskakujących zwrotów w fabule."

schemat jest dobry - bo się doskonale sprzedał :)
filmy katastroficzne też się opierają na jednym schemacie, kryminały też ("odsuń mnie od sprawy, a dopiero wtedy ją rozwiążę")
wg. mnie inwalida na wózku + avatary = logiczna całość

============================================================
"bo niczego do fabuły nie wnoszą. Pozwalają ludziom przeżyć bez maski w atmosferze Pandory, ale jakie znaczenie mają dla tej historii? Żadne! No, oprócz tego, że dzięki nim bohater może wyglądać jak Na'vi i romansować z ich księżniczką [...] jest on tu zwyczajnie zbędny"

bzdura totalna
Jake przecie steruje avataram > więc po raz pierwszy od lat może chodzić
a chodzenie stanowiło wręcz jego marzenie do którego dążył - jest
a przecież było mówione - że avatary dają nadzieję na dyplomatyczne rozwiązanie. Gdyby nie było avatarów to jake nie mógłby zakochać się w księżniczce

============================================================
"wykrzesać z niego więcej i mocniej powiązać z fabułą."

masz jakieś pomysły

============================================================

"Jake, mimo wyglądu wielkiego niebieskiego stwora, tak naprawdę jest Ziemianinem, więc cała ta maskarada nic nie wnosi do historii. Gdyby awatar był rodzajem kamuflażu służącego chytremu przeniknięciu do plemienia, byłoby dramatyczniej.
Jake byłby początkowo jak najbardziej oddany swojemu zwierzchnictwu i sumiennie wypełniałb"


ciekawy pomysł :)
tyle że avatary różnią się wyglądem od natywnych mieszkańców pandory, są drogie i osiągalne tylko dla nielicznych, stosowane do dyplomacji - oni chcieli aby ziemianie wydali im się bardziej ludzcy i zgodzili się na jakieś rozwiązanie.

============================================================

"Po pierwsze, mamy tu do czynienia z miłością międzygatunkową i to do mnie po prostu nie trafia. JAK normalny człowiek może zakochać się w istocie innego gatunku – trzymetrowym, niebieskim stworze z ogonem? To chyba jakaś dewiacja."


no.1. - pociąg fizyczny zależy od ciała w którym aktualnie się Jake znajdował - więc będąc w ciele Avatara, czuł wszystko co normalnie czułby trzymetrowy kot na widok pięknej księżniczki. Ponieważ główny bohater był podłączony bezprzewodowo z avatarem - więc wszystkie doznania trafiały tam do niego w tej 'lodówce'.


jeśli Jake wcieliłby się w jamnika, to do gustu przypadły by mu suczki.. itd.
Bo to mózg avatara na wszystko reaguje, a nie świadomość Jake'a.


============================================================
"występuje w tym filmie obok Michelle Rodriguez z krwi i kości, która całkowicie deklasuje ten komputerowy twór."

taaa... miss świata ;)

============================================================
"pan Stanisław wspomniał o niebieskim kolorze skóry i liczbie palców u rąk – już czterdzieści lat temu napisał,"

podaj mi tytuł to aż z ciekawości zajrzę.

============================================================
"Myślę, że chodziło wyłącznie o to. Jeśli romans międzygatunkowy nie ma razić widza "

w tym filmie nic nie ma razić, dlatego mamy sześcionogie koniki zamiast 2 metrowych udomowionych paćko-ślizgłych ślimaków.
Życie na ziemi przybrało tyle form, że tak naprawdę ciężko byłoby wymyślić coś, co ani trochę go nie przypomina.

============================================================

"Z tym, że pandorskie niewiasty, w przeciwieństwie do swych amazońskich pierwowzorów, zakrywają piersi – naukowe wytłumaczenie tej, zdałoby się, zagadkowej różnicy, jest takie, że robią to one po to, by film Camerona nie dostał wyższej kategorii wiekowej i by śmiało mogły walić na niego do kin całe rodziny. Mężczyźni Na'vi nie muszą się jednak lękać – oni bez obaw mogą eksponować klatę, bo męska klata jakoś nie gorszy udających się do kina Ziemian, ale damska, choćby nawet była równie płaska (zdarza się, czyż nie?), jest niedopuszczalna i w najwyższym stopniu gorsząca"

gdyby jej zabrali te piórka :>
eeee... to przy obecnym rozmiarze melonów Neytiri spodziewałbym się kategori +20,
3 x więcej fanów śliniących się na jej widok <B
+ zapaskudzone na biało fotele w kinie ;)

============================================================
"(nie ma w tym podejściu za grosz logiki, ale wszyscy wiemy, że tak to właśnie w dzisiejszym świecie wygląda)."

na co narzekasz? - tak się po prostu przyjęło i już.
Melony = Mleczarnia >> to sygnał dla mężczyzn że laska jest OK

a to że gdzieś tam są plemienia inaczej patrzących na tę sprawę... mówi się trudno.
Pojedynczy człowiek nie jest w stanie zmienić tego jak na sprawę patrzą miliony.

============================================================
" bo męska klata jakoś nie gorszy udających się do kina Ziemian"

ee... a powinna gorszyć? - o matko.. to boks jest strasznie gorszący, mma jest gorszące.... omg....

============================================================
"Zbliżam się do końca niniejszej recenzji (wreszcie!)."

to nie recenzja, to jakaś masakra.... :]

============================================================
"Trudno wychwycić w melodiach z “Avatara” cokolwiek świeżego, czego Horner nie zaserwowałby nam w którymś z wcześniejszych filmów"

wg. mnie tubylcze-rajskie brzmienie jest spoko.
============================================================

"Ale dlatego, że “Avatar” jest filmem odeń słabszym."

no ja nie wiem... Avatara może obejrzeć więcej ludzi - to dobrze - bo na przykład młodzi jakoś Tytanica sympatią nie darzą, ale Avatara już tak.

ocenił(a) film na 5
plantum

"tyle że avatary (...) były stosowane do dyplomacji - oni chcieli aby ziemianie wydali im się bardziej ludzcy i zgodzili się na jakieś rozwiązanie."

Odniosę się jedynie do tego wątku. Wcześniej mówiłeś, że film "przemyca" treści dotyczące polityki imperialnej ale jednocześnie podkreślałeś naukowy charakter operacji. Naprawdę nie widzisz sprzeczności? Czy USA prowadziły dyplomację z Irakiem, Wietnamem, Somalią ...? Od kiedy bezwzględne wysuwanie roszczeń ma coś wspólnego z dyplomacją. Celem programu Avatar było tylko i wyłącznie przeniknięcie do struktur wroga i jego permanentna inwigilacja dla rozpoznania jego słabych stron przed uderzeniem. To, że Navii nie ustąpią pola było wiadome od początku. Czy gdyby ktoś postronny wszedł do twojego domu i powiedział: "słuchaj stary, zajmuję dwa pokoje i ogródek z tyłu domu" zareagowałbyś z entuzjazmem? Oczywiście jest cała ta banalna otoczka z prowadzeniem eksperymentów. Dlaczego? Może dlatego, że dr Grace Augustine była wybitną specjalistką w swojej dziedzinie a jej poglądy na temat przymusowej eksploracji były znane korporacji. Który naukowiec-idealista, otrzymawszy potężne granty, przekonywany o pokojowej formie operacji, nie podjąłby się zadania? Od początku była marionetką w rękach RDA. Czy nie tak działa wywiad wojskowy? Cele spółki zostały dokładnie określone przez Parkera Selfridge'a. "Akcjonariusze się niecierpliwią" mówi Selfridge i niedługo potem pada rozkaz ataku. Cały czas Sully (do momentu zdrady) dostarczał informacji Pułkownikowi Milesowi Quaritchowi. Może mi coś umknęło ale nie zauważyłem żeby posiadał umysł naukowca.
Fabuła jest naprawdę prosta i nie wiem skąd jej niezrozumienie.

ocenił(a) film na 9
rock1979

racja :)

ocenił(a) film na 6
plantum

Pozdrawiam Cię, Plantum, i rozdziawiam gębę z niedowierzania i powdziwu, że ktoś jednak przebrnął przez moje rozwlekłe wypociny. Przepraszam za tę męczarnię :)
Ale w sumie nikogo do lektury nie zmuszałem
Nie będę już się tu rozpisywał (żeby czasem znowu nie opanował mnie słowotok), więc odniosę się tylko do dwóch rzeczy.
1. Ta miłość międzygatunkowa. Jake miał ciało awatara, ale to jego umysł był w nie "wcielony", czyż nie? Zatem w jego psychice chyba nie powinny zajść zmiany.
2. Przytaczasz z mojego posta cytat "pan Stanisław wspomniał o niebieskim kolorze skóry i liczbie palców u rąk – już czterdzieści lat temu napisał,", po czym odpowiadasz: "podaj mi tytuł to aż z ciekawości zajrzę." Gdzieś przy początku mojej recenzji, tzn. dokładniej po przydługim wstępie i ostrzeżeniach jest napis AVATAR (który ma oznaczać początek tekstu właściwego). Pod nim przytoczyłem wspomniany cytat z Lema. Pochodzi z "Fantastyki i futurologii", konkretniej z pierwszego tomu, jeśli by Cię to interesowało.

ocenił(a) film na 9
al_jarid

"Ta miłość międzygatunkowa. Jake miał ciało awatara, ale to jego umysł był w nie "wcielony", czyż nie? Zatem w jego psychice chyba nie powinny zajść zmiany."

wiesz, wg. mnie to zależy jak na to patrzeć

wg. mnie - mimo iż mówiono o "transferze" świadomości, to bardziej prawdopodobne jest zdalne sterowanie Avatarem.
avatar jest jak autko sterowane radiem >> sterowanie odbywa się na odległość, drogą radiową.

zauważ że gdy wykonywali pierwsze podłączenie Jake'a, było słychać od operatorki "synchronizacja 99,4% Łącze stabilne"
Jake przez cały film mógł siedzieć w tej swojej lodówce, a wszystko rozgrywało się tak naprawdę w jego głowie.

"Zatem w jego psychice chyba nie powinny zajść zmiany."

to co Jake poczuł (jeśli coś poczuł, lub się zarumienił <B ) to zależało wyłącznie od odruchów jego Avatara, bo przecież preferencje seksualne mamy w genach, a nie tylko myślach.

ocenił(a) film na 9
al_jarid

zadam pytanie: Czy widzisz w tym coś złego z zbliżeniu Jake'a i Neytiri?

jeśli tak, to powiedz dlaczego.

ocenił(a) film na 5
plantum

Ty pewnie nie widzisz nic dziwnego w pukaniu niebieskiego kota :-)

ocenił(a) film na 9
rock1979

zależy kto puka.

A w filmie to przecież avatar, wiec gdzie tu coś dziwnego?

ocenił(a) film na 5
plantum

Sam jesteś avatar

ocenił(a) film na 9
rock1979

6. raz udowadniasz że jesteś idiotą

podałem odpowiedź, jeśli masz problem ze znalezieniem kontrargumentów, to się nie odzywaj....

ocenił(a) film na 5
plantum

Mam polemizować z czym? Z zasadnością zbliżenia między kotem a człowiekiem? Rozumiem, że twój stan to efekt karmienia wiadrem z procy.

ocenił(a) film na 9
rock1979

serio :) działasz na korzyść fanów
poczekaj, podbiję trochę wątków 10/10 tam tez się pokłócimy, przynajmniej zrobisz coś pożytecznego.

ocenił(a) film na 5
plantum

No dobra. Niech ci będzie. Specjalnie dla ciebie zmienię ocenę filmu

ocenił(a) film na 9
rock1979

ale mi na ocenie nie zależy, tylko na ilości pierdół jakie tu wypisujesz :)
wkurw. ludzi - rozumiesz?

ocenił(a) film na 5
plantum

Na przymiot człowieka trzeba sobie zasłużyć. Kaczka to max co z ciebie może być

ocenił(a) film na 9
rock1979

ale ty wszystkich wkurwiasz :)

no nie myśl tylko o mnie

ocenił(a) film na 5
plantum

Wszystkich? Tzn kogo bo chyba nie masz na myśli frontowców z twojego klanu

plantum

A ja nawet nie przeczytam tego co ty napisałeś :-), nie jest to warte mojej uwagi, bo po co się męczyć jak można napisać :

Avatar jest słabym komercyjnym gniotem. Jedno zdanie a wyraża więcej niż 1000 słów.

ocenił(a) film na 9
Lecho1523

"Avatar jest słabym komercyjnym gniotem."

to pisz tak dalej, jesteś bardzo wiarygodny ;)

Lecho1523

Ojciec Chrzestny "jest słabym komercyjnym gniotem. Jedno zdanie a wyraża więcej niż 1000 słów."

kenexgro

Nic nie zmądrzałeś.

ocenił(a) film na 8
Lecho1523

Dla mnie Avatar jest przeciętnym filmem akcji z dobrymi efektami specjalnymi.
Ani tu żadnej fabuły, klimatu, typowa strzelanka dla dzieci.
Aktorzy to jakieś nonejmy i totalne beztalencia.
Przereklamowany Cameron pokazał jak najlepiej zmarnować 237 milionów.
Taki film zasługuje najwyżej na ocenę 8, chowa się przy arcydziełach takich jak Pulp Fiction.

ocenił(a) film na 9
patrix8

Masz rację, zrobiony na pokaz, brakuje w nim czegoś co mogło by zatrzymać widza na dłużej. Opowieść się równie szybko kończy jak zaczyna. Co z tego, że widzimy w filmie ogromny wkład finansowy, skoro brakuje najważniejszego - genialnej fabuły. Mimo wszystko zasługuję na solidną 8-kę, bo przyjemnie się go oglądało w 3D.

sniper512

E tam, i co z tego że 3D, obniżcie te oceny na 7 ;-). Cameron nie zmarnował 237 milionów, może zrobił z nich gniot ale dużoo zarobił.

Lecho1523

Nawzajem :/

kenexgro

Dobrze się czujesz ?

ocenił(a) film na 9
Lecho1523

tak - jesteś trollem, i właśnie po tym to można poznać

ocenił(a) film na 5
Lecho1523

A to własnie potwierdza, że jesteś leniwy i nie potrafisz konstruktywnie/obiektywnie przekonać innych do prawdy o czymś/kimś

ocenił(a) film na 1
Lecho1523

racja podzielam w 100 % to zdanie

ocenił(a) film na 10
al_jarid

"Po pierwsze, mamy tu do czynienia z miłością międzygatunkową i to do mnie po prostu nie trafia." - najbardziej nie mogę tego pojąć, gdzie ta międzygatunkowa miłość?? jakoś nie zauważyłem żeby Jake, albo inny Ziemianin wspinał się na niebieskiego, 3 metrowego przedstawiciela obcej kultury (w skrócie Na'vi) i próbował z nim baraszkować, to by było fakt dość dziwne i ... ALE tego NIE ma nigdzie w filmie, chyba że ty oglądałeś jakiś inny film.
Co do tej międzygatunkowej miłości, to jeśli ktoś siedzi w klimatach fantasy (a wszystko co się dzieje wokół Na'vi w tym filmie to raczej fantasy niż s-f) to wie że takie cos występuje tam na porządku dziennym, czyli są półelfy (człowiek i elf) a nawet półorki (człowiek i ork) a nawet bardziej egzotyczne połączenia. Więc jeśli kogoś to zniechęca to trudno, pozostaje mu zwykła rzeczywistość a nie fantasy czy s-f i tyle.

ocenił(a) film na 10
al_jarid

Ha! W końcu jakiś facet z poczuciem humoru:)
Gratuluję, Twoją recenzję czyta się bardzo dobrze i z uśmiechem na ustach. Takim zyczliwym, a nie złosliwym.
Sposobało mi się, iz przywołałes postać graną przez Michelle Rodriguez, gdyz ja ata świetlne temu ( a własciwie jakośc tak w styczniu moż elutym) próbowałam panów z forum przekonac, iż jest ona o nieboi fajniejszą babka od Neytiri, ale udało się średnio. Wątek pt "z panami chyba jest coś nie tak..." udowodnił, iż fascynacja kolorem niebieskim jest ogromna.
O filmie pisałam kilka miesięcy temu kilka opinii i nie będe powtarzać, powiem tylko, iż daję 10/10 traktując go jako doznanie estetyczne, wrażenie jakie na mnie zrobił. Problem z ocenami na filmwebie jest taki, iż musimy okreslić film jako słaby, dobry, czy arcydzieło (co wymaga obiektywizmu i wiedzy fimowej), a nie możemy dac noty np 4 - nie podobało mi się czy 10 - bardzo, ale to bardzo mi się podobało (co oddaje naszej najbardziej subiektywne odczycie). Trochę to inaczej brzmi, nieprawdaż? Ale miejsza o to.

PS: ile czasu zjęło Ci napisanie tej recenzji?

PS2: Jak się dziś czuje Cameron?

ocenił(a) film na 6
EwaMonika

Dzięki za wytrwałość czytelniczą i słowa uznania, EwaMonika. Co do ocen filmów, to myślę, że każdy powinien oceniać głównie subiektywnie. Jasne, można docenić, że twórcy postarali się z tym czy owym, ale chyba jednak osobisty odbiór gotowego dzieła powinien mieć główny wpływ na ocenę.
Skoro pytasz, to od momentu rozpoczęcia prac nad tą recką a jej publikacją minęło chyba z pół miesiąca (ale dokładnie nie wiem), z tym że nie pisałem jej bez przerwy, lecz w małych ratach, co dzień jakiś akapit, czy dwa lub nawet trzy.
Cameron, myślę, że czuje się wyśmienicie, bo "Avatar" będzie na niego zarabiał do końca świata, jak "Star Wars" na Lucasa.

Dziękuję też reszcie Filmwebowego towarzystwa, która zawitała do tego tematu i traktuje go jako poligon dla ostrej wymiany zdań co do "Avatara" i swych osobistych porachunków. Jestem pełen wdzięczności, bo wasze kłótnie i wzajemne przytyki podbijają mój temat (i nabijają mu komentarzy). Tylko tak dalej :)
Ukłony i pozdrowienia!

użytkownik usunięty
al_jarid

Czy ktoś może mi to streścić?

ocenił(a) film na 9

albo czytasz, albo wypad :)

możesz ew. przeczytać moje odpowiedzi na najważniejsze pytania i się zacząć kłócić

użytkownik usunięty
plantum

Nie będę się z tobą kłócić ponieważ szanuje twoje zdanie
a nawet się z nim zgadzam
mam już dosyć wciskania kitu że ten film jest durny bo tak naprawdę
jest zajebisty i podnosze ocene.

ocenił(a) film na 9

no fajnie, fajnie.....

zajeb...jest ale niestety, to nie ideał ;)

użytkownik usunięty
plantum

Tylko żartowałem ;]

ocenił(a) film na 9

:-

ocenił(a) film na 6

Ja Ci to streszczę.
Po prostu napisał jakiś al_jarid rozwlekłe niewiadomo co, same bzdety - czepia się drobiazgów - krytkanctwo i tyle. A to mu się nie widzi schematyczność fabuły, a to przesłanie dla niego za płytkie, a to Pandora za bardzo przypomina Ziemię, a jej mieszkańcy ludzi... No, do wszystkiego się dowala, głupek jeden. Pełno teraz na forach takich skończonych malkontentów.
Ale tego trzykilometrowego eseju wcale nie trzeba czytać, żeby się tu wypowiedzieć, bo, jak widzisz powyżej, w tym wątku chodzi głównie o robienie wsi. Jeśli więc masz ochotę komuś nawrzucać, zwyzywać od trolli albo idiotów, to jak najbardziej jest miejsce dla Ciebie! Witamy w klubie!

ocenił(a) film na 9
al_jarid

hej, jeszcze nie dokończyliśmy tematu

ponawiam pytanie: Czy widzisz w tym coś złego z zbliżeniu Jake'a i Neytiri?

doszukujesz się zmian w psychice jake'a?

ocenił(a) film na 6
plantum

Czy złego, nie mnie to oceniać, ale na pewno niezbyt normalnego.
Już zresztą chyba wszystko w temacie mojego poglądu na tę sprawę napisałem, nie wiem na ile sposobów mam jeszcze opisać to samo.
Myślę, że pociąg do kogoś to kwestia przede wszystkim psychiki (a ta została przeszczepiona do awatara), a nie jakiejś chemii, feromonów, czy czego tam jeszcze. Mogę się mylić, ale nie jest to na tyle poważne zagadnienie filozoficzne, by miało mi to spędzać sen z powiek.

ocenił(a) film na 9
al_jarid

aha, no teraz rozumiem :]
masz rację, jeśli przyjmiemy założenie, że psychika człowieka ma wpływ na wszystko :)

dzięki za wyjaśnienie

ocenił(a) film na 7
plantum

"masz rację, jeśli przyjmiemy założenie, że psychika człowieka ma wpływ na wszystko :)"
Jeśli przyjmiemy że jesteś człowiekiem, to można z tobą dyskutować.

Z ciekawości spytam:
Jeżeli nie psychika, a w niej głęboko zakorzeniony popęd seksualny to co może mieć wpływ na "wszystko"?

ocenił(a) film na 10
al_jarid

:) moja wersja:

JAMES CAMERON: I jak wrażenia po seansie?
AL JARID: No... Jakby to ująć... Złe nie było, tylko że... Nie, do arcydzieła to temu daleko. No bo widzisz James ... (tu następuje cały twój przedstawiony wyżej wywód)
JAMES CAMERON: Oj stary, w gruncie rzeczy to masz rację, ale czy nie przyszło Ci przez myśl, że ja wcale nie chciałem stworzyć arcydzieła pełnego alegorii, metafor i bóg wie czego, żeby mi krytycy klaskali i piali z zachwytu? Ja chciałem żeby ludzie najzwyczajniej w świecie się dobrze bawili na seansie.

Zgadzam się ze wszystkim tym co napisałeś, też widzę te wszystkie "wady" i myślę, że Cameron również był ich świadom i mimo to celowo je w filmie umieścił. Czemu? Bo bez tego cała ta układanka by się totalnie posypała jak domek z kart. Pewnie, że można by fabularnie wyjść poza schemat, nakomplikować, udziwnić, porobić jakichś zwrotów akcji itp ale czy to by się podobało? Dość ryzykowne. Trzeba by było wymyślić coś naprawdę superbajeranckiego żeby się podobało. Ale to by wtedy była zupełnie inna historia. Mi wtórność i schematyczność absolutnie nie przeszkadzała. Przeszkadzałaby gdyby film był totalną zrzyną z innych, ale był ubrany w zupełnie nowe ciuszki. Piszesz, że już nawet Lem ileś tam lat temu opisał ten typ historii. No jasne, takich histori jest, było i będzie dużo, bo się PODOBAJĄ :) Ale nikt jeszcze nigdy nie pokazał tej bajki tak fajnie jak JAmes. Wtórne? Schematyczne? NO I CO Z TEGO?

Dalej piszesz o nielogiczności i nierealności biologii Pandory (zbyt podobne do Ziemi) i niekonsekwentnemu wizerunkowi samych Navi. Jak sam zauważyłeś był to zabieg celowy. Ja tam bym nie chciała oglądać sześcionogiej Neytiri z mackami wokół głowy i galaretowatym tułowiem. A już na pewno nie chciałabym oglądać miłości między takimi stworami bo bym nie mogła się z nimi utożsamić. Dlatego też wybaczam Jamesowi takie posunięcie i nie tylko daję mu rozgrzeszenie ale jestem mu za to wdzięczna. Wkońcu to widowisko kinowe a nie dokument przyrodniczy na miłość boską ;)
Zastanawiasz się też, dlaczego dwójka głównych bohaterów się w sobie zakochała. A bo ja wiem, a dlaczego ludzie się w sobie zakochują? Oboje się sobą wzajemnie zaintrygowali i ja to na ekranie widziałam. Rozumiem, że brakło Ci scen, w których pokazano by więcej chemii i iskrzenia? No cóż, film był i tak długi, jakby James chciał się skupić na romansie to by mu brakło czasu na inne wątki. No i jakim cudem Jake mógł się zakochać w przedstawicielce innego gatunku? Sam sobie odpowiedziałeś na to pytanie: Navi są bardzo ludzcy :)

Piszesz też coś o 3d. Jakbyś swego czasu więcej czytał to forum to byś zauważył, że ten temat był poruszany chyba z milion razy. Rewolucja polega na tym, że to pierwszy taki fabularny film kinowy (chyba) gdzie efekt 3d nie jest chamski i kiczowaty, gdzie nic Ci w morde nie leci z ekranu. Chodziło raczej o odwzorowanie obrazu takiego jaki zarejestrowałbyś własnymi oczami, dzięki temu masz wrażenie, że oglądasz te wszystkie wydarzenia stojąc z boku (uściślając - jakbyś zaglądał do innego świata przez dziurę w ścianie). Mnie taki obraz dosłownie przeniósł na Pandorę. Żałuj, że się nie skusiłeś na 3d. Żałuj :P

Podsumowując, ja bym w Avatarze nie zmieniła ani jednej rzeczy. Ani fabuły bym nie odschemaciła, ani nie usunęła lovestory, ani nie zamieniła Navi na galaretowate stwory z mackami, nie wstawiałabym żadnych inwigilacji bo raczej by mnie taki film nie zachwycił. Oglądając ten film czułam się troszkę jak dzieciak w Disneylandzie. I Chyba właśnie o to chodziło.

Oczywiście moja odpowiedź nie jest polemiką, tylko przedstawieniem innego punktu widzenia.

Ps. Powinieneś pisać do gazet :)
Ps2. Odwal się od Jamie Lee Curtis :P

ocenił(a) film na 6
anniepat

No proszę, kolejna osoba, która zdołała przebrnąć przez mój tekst :)
Dzięki za cierpliwośc i wytrwałość, która niewątpliwie była do tego potrzebna.

Ja również uważam, że część tych mankamentów (mankamentów z mojego punktu widzenia) została umieszczona w filmie z pełną świadomością, jak na przykład schemat z "Pocahontas" (zwróciłem wszak nawet uwagę, iż inicjały Jake'a Sully'ego są takie same jak Johna Smitha - to chyba wskazuje na celowość tego posunięcia Camerona).

Co do nierealności biologii Pandory - tak, to też zabieg celowy, ale jak dla mnie chybiony. Cameron zatrudnił sztab naukowców, by ostatecznie stworzyć coś, co będzie mniej realne naukowo, a za to przyjemniejsze i lepiej przyswajalne dla widza. Skoro już uczynił swoich Na'vi tak "ziemskimi", to reszta stworzeń z Pandory nie powinna tak się od nich aż tak różnić (te dodatkowe oczy, kończyny, narządy oddechowe) - mogły być też bardziej "ziemskie". Na'vi wcale nie musieliby być "potworzaści" - wystarczyłoby bardziej upodobnić do nich resztę fauny i wszystko by było względnie w porządku. Tymczasem Cameron zrobił tak - wiedział, że Na'vi muszą być dość ludzcy, by zyskać sympatię widza i Jake'a (i by widza nie raził romans Sully'ego), no to zaszalał sobie przynajmniej z pandorskimi zwierzakami i je poudziwniał. Rozumiem jego motywy (przynajmniej tak mi się wydaje), ale przez to uczynił świat "Avatara" niespójnym - włożono w jego stworzenie sporo wysiłku, ale mało konsekwencji. Dlatego do mnie ta wizja świata nie przemawia. Rozrywka widza kosztem logiki - czasem to całkiem nieźle wychodzi, ale nie w filmie, który dąży do pewnego realizmu (ten cały sztab ekspertów, artykuły i książki naukowe o Pandorze itp.).

Piszesz, że niczego byś nie zmieniła - z Twojej wypowiedzi wygląda to tak, jakby nawet zmiany na lepsze miały ten film pogorszyć. Cóż, nie dyskutuję z tym. Zachwycił Cię ten film w takiej formie, w jakiej go nakręcono - rozumiem i przyjmuję do wiadomości.
Ja osobiście nie uważam, żeby te wady i uproszczenia dyskwalifikowały "Avatara" (co napisałem we wstępie - dałem 7/10, to znaczy, że dość mi się podoba), ale po prostu sądzę, że zbyt ich dużo, by tak powszechnie stawiać ten film na piedestale i określać epokowym dziełem. To moje zdanie, każdy może mieć inny pogląd i nie mam z tym problemu. Napisałem po prostu, dlaczego nie jest arcydziełem DLA MNIE.
"Oglądając ten film czułam się troszkę jak dzieciak w Disneylandzie" - piszesz. Niezłe porównanie. Ja sam miałem właśnie wrażenie, jakbym oglądał kolejną bajkę Disneya (choć nie tak dobrą jak większość z nich), a po prostu nie tego oczekiwałem.

Ps. Pisać do gazet? Czemu nie, mogłoby być nieźle. Ale to chyba nie tak łatwo załapać się do takiej roboty.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones