Zacznę od podstawowej rzeczy.
Oglądałem "Avatara" w Multikinie i zdziwiło mnie złagodzenie efektu 3d. Żaden obiekt z filmu nie zbliżył się nawet w połowie tak blisko, jak sześciany z reklamy trójwymiarowych seansów.
Film od początku bardzo wciąga, i prawie do końca trzyma w olbrzymim napięciu. Od strony fabularnej byłem bardzo mile zaskoczony... W chwili gdy Jake Sully mówił że 'z każdego snu trzeba się kiedyś obudzić' wręcz zszokowała mnie głębia i plastyczność obrazu.
Całość przypominała mi "Księżniczkę Mononoke", we współczesnych realiach.
I mimo że oba kończą się w podobny sposób, finał bajki Miyazakiego był poetycki i wzniósł ją na wyższy poziom... a tu pod koniec wszystko zaczyna się psuć.
Jasne że kibicowałem Na'avi i głównemu bohaterowi. Ale zdaje mi się że albo happy-end (!!! SPOJLER !!! m.i. ucieczka ekipy Jake'a, odsiecz planety, ostateczna rozprawa z Quaritchem !!! KONIEC SPOJLERA !!!) można było przedstawić w inny sposób, albo częściowo z niego zrezygnować (np. gdyby Jake nie wrócił do 'snu', zaś opowieść o Jeźdzcach Cieni pozostała niezwiązanym z fabułą dodatkiem)... a film byłby lepszy.
I mimo że przełknąłem pewne sceny, to wyprały one Avatara z głębi i poezji, zmieniając mądry film rozrywkowy, w film czysto rozrywkowy- choć wciąż bardzo dobry.
Prostotę scenariusza potraktowałbym jako plus- bo przy filmie z takim rozmachem, opowiedzenie wielowątkowej, błyskotliwej historii mogłoby się skończyć katastrofą (szczególnie że nie jest to najmocniejsza strona Camerona).
Od strony technicznej.
Efekty specjalne były bardzo dobre, niektóre sceny (szczególnie akcji- reżyser potwierdził że na tym polu nie ma sobie równych) zapierające dech w piersiach... ale spodziewałem się więcej.
Prawdziwą rewolucją są dla mnie Na'Avi, ich przedstawienie- szczególnie jeśli chodzi o mimikę twarzy i oczy.
Pierwszy raz mogę się na tyle identyfikować z postacią wygenerowaną komputerowo i docenić jej grę aktorską.
A skoro o tym mowa- Właściwie jedynym słabym ogniwem była aktorka z "Losta".
Chociaż psychologia postaci nie jest głęboka (i nie do końca przedstawiono ich motywy), wydają się mieć swoje miejsce w przedstawionym świecie.
Sigourney Weaver zagrała dobrze, tak samo Giovanni Ribisi.
Gdybym miał ustawić podium aktorskie "Avatara", na trzecim miejscu wylądowałby Stephen Lang... koncertowo zagrał czarny charakter.
Sam Worthington stworzył postać z którą można się identyfikować, której nie sposób nie polubić. Co ciekawe koleżanka uznała go za przystojniejszego w 'niebieskiej' formie... co dla mnie jest zasługą aktora- ten zawadiacki uśmiech, zabawne uwagi i lekkie z początku podejście do kultury Na'avi.
A główny motyw- przeplatania pięknego snu, z 'szarą' (mimo że w dalekiej przyszłości- po części zasługa kalectwa) rzeczywistością sprawia że motywy Jake'a są wiarygodne.
Na pierwszym miejscu umieściłbym Zoe Saldanę... Neytri w jej wykonaniu miała najbardziej barwny charakter ze wszystkich postaci (ah te warknięcia i okrzyki), a w jej oczach było widać tak silną wiarę w Eywa, że samemu chciałoby się uwierzyć.
Ostatnią rzeczą która zachwyciła mnie w najnowszym dziele Jamesa Camerona jest przedstawienie flory i fauny. Las tętni życiem, jest bardzo plastyczny i pomysłowy. Czas spędzony nad dokumentami o głębinach morskich nie poszedł na marne.
Pozostaje mi tylko nie zgodzić się z krytyką Hornera- muzyka wpadała w ucho, w paru miejscach potęgując wzruszenie, a w innych wrażenie wzniosłości. Czasem podkreślała 'dzikość' lasów Pandory, a czasem poetyckość (pomijając odrobinę przegięty i głupkowaty finał) 'snu' o Na'avi.