...jak się reklamował. "Avatar" miał być dziełem przełomowym, rewolucyjnym. Można było w to wierzyć, wszak poprzednie dzieła Camerona (nie licząc "Piranii 2") jakąś innowacją w kinie były, a niektóre na trwałe zapisały się w historii.
12 lat po "Titanicu" przyszedł więc czas na "Avatara". Film rzeczywiście jest przełomem jeśli chodzi o technologię 3D, nigdy wcześniej nie dane nam było zanużyć się w pełni w świat wygenerowany przez komputery, nigdy wczęsniej nie byliśmy tak blisko akcji, a tym bardziej nie mogliśmy poczuć na sobie uderzenia granatu. Fajnie to wszystko i można się tym jarać, ale przecież film nie kończy się na efektach specjalnych. Najwyraźniej twórca "Terminatora" po tej ponad 10 letniej rozłące z filmem fabularnym o czymś zapomniał. Scenariusz "Avatara" to zlepek kilku/kilkunastu/kilkudziesięciu lepszych lub gorszych filmów przygodowych. Bezustannie przypominają się "Tańczący z wilkami", "Pocahontas", "Ostatni Mohikanin". Nie mam nic przeciwko wzięciu schematu i wrzuceniu go w coś nowego (w tym przypadku w nowy kosmiczny świat), ale należy postarać się o to, aby czymś widza zaskoczyć. "Avatar" tym czasem nie zaskakuje. Wszystko toczy się tak w jak przeciętnych hollywoodzkich produkcjach. Są źli ludzie (najeźdzcy), główny bohater (najeźdzca) okazuje się prawym człowiekiem i próbuje ratować swoich nowych przyjaciół, których zdradził. Po drodze wyrywa skądinąd fajną kosmiczną laskę i razem walczą o przetrwanie rasy Navi. Przewidywalność "Avatara" sprawia, że nawet wydawałoby się naprostsza, jeśli chodzi o budowanie napięcia scena, skonstruowana za pomocą montażu równoległego Cameronowi się nie udaje. Nie będę wspominał o patetycznych scenkach rozgrywanych w zwolnionym tempie, 10000 razy wykorzystywanej wcześniej w scenariuszach postaci granej tutaj przez Michelle Rodriguez oraz o "trojopodobnej" muzyce Jamesa Hornera. Niektóre motywy kompozytor zerżnął żywcem z filmu Petersena (do którego sam muzykę robił) przerabiając ją delikatnie by pieściła ucho i nie sprawiała wrażenia autoplagiatu. Mnie obrzydzała.
No dobra, żeby nie było że się pastwię, dzieło Camerona ma również swoje plusy. Kilka scen w "Avatarze" naprawdę zapiera dech w piersiach, sam pomysł z avatarami intryguje, końcowa sekwencja batalistyczna to jedna z najlepszych bitew w historii kina, a pełne zanużenie w 3D nie daje o sobie zapomnieć na długo, dzięki czemu nowe filmidło Camerona zasługuje w moim mniemaniu na naciągane 6/10.
Choćby ta, kiedy ludzie wysadzili ważną dla Navich część lasu (nie pamiętam teraz jak się nazywała). Później odłączają Jake'a i Grace od avatarów, Grace wyskakuje z tekstem "Ty morderco!", wszyscy są wstrząśnięci i smutni. W tle patetyczna muzyka. Widzowi uśmiech sam ciśnie się na usta:)