...to tylko zbiór nieuporządkowanych myśli, na coś bardziej mądrzejszego nie mam niestety w tym roku czasu...
To miało prawo się nie udać. Wręcz nie powinno - po pierwszych, szczątkowych fragmentach seans zapowiadał się na kolorowe kuriozum osadzone w środowisku 3D, wywołujące mdłości u wyznawców sterylnego sci-fi, do którego Cameron przyzwyczaił nas w początkach swej kariery, bądź też zwolenników jego wizualnej rewolucji z lat 90.
A fakt, że od czasu drugiego „Terminatora” James dobrego filmu nie stworzył (proszę mnie nie bić za to stwierdzenie) mógł napawać widza niepokojem. Niepotrzebnie…
Cameron wrócił do formy, choć mam pewność, że nowy film, dla jego zatwardziałych fanów wyda się cokolwiek pretensjonalny, nieznośny i zostanie odrzucony. Bo Cameron Cameronowi nierówny – to diametralnie inne kino, choć nie znaczy, że poślednie…
James swym nowym filmem bawi się jak dziecko, sprawia wrażenie człowieka, który nigdy nie dojrzał, a setki milionów stanowią jedynie pretekst do (drogiej) zabawy. Bo fabularnie całość przypomina wypracowanie dwunastolatka bawiącego się gatunkiem, któremu nie obcy jest naiwny język, odwołujący się do utartych schematów wypracowanych przez dziesięciolecia. Dobry musi przejść życiową przemianę, Zły musi być zły bez nadziei na resocjalizację (to już kolejny film w ostatnich latach, który pokazuje, że czołowi dowódcy armii amerykańskiej to skończeni psychopaci, którzy nie przeszliby nawet szkolenia na polskiego „krawężnika”), a dziewoja jest piękna, waleczna (równouprawnienie, ofkoz), dla której facet dałby się nawet zamienić w dwumetrowego, niebieskiego dziwoląga. Przeszkadza to wszystko?
Niekoniecznie, bo ta historia zachwyca, urzeka (jak dla mnie to żadne „Pochahontas”, bardziej już „Ostatni Mohikhanin” Manna) stając się tłem do…tego co najlepsze jest w tym obrazie…
Gdybym chciał użyć lapsusu powiedziałbym, że ta historia „to tylko tło dla…tła”. Wszelkie 3D cuda sprawiają, że wykreowane otoczenie to prawdziwy cud dla oka. Fauna i flora planety Pandora zaskakuje swą pomysłowością, plastycznym pięknem i wyrafinowaniem. To m.in. dlatego zakochałem się w tym filmie. W pięknie, które mi dostarczył. Na krótką metę jak najbardziej wystarczy…
Aha, aktorsko bez zarzutu – Worthington udowadnia, że jest prawdopodobnie najbardziej charakterystycznym aktorem we współczesnym kinie akcji, Saldana sprawia, że widz jest gotów zakochać się w jej postaci nawet pomimo niebieskiej brei na całym ciele, z kolei Lang jest doskonale „demonicznie przerysowany”.
Wątpię, by „Avatar” za dwie dekady wywoływał jakiekolwiek emocje. W przeciwieństwie do patentów z „Terminatora”, czy „Aliens”, które odcisnęły swe piętro na światowej popkulturze i w dużej mierze ukształtowały amerykańskie kino sci-fi, przygody z Pandory są „tylko” cudownym zjawiskiem końca dekady nowego wieku. Tyle tylko, że póki co brak owemu objawieniu konkurencji, która potrafiłaby wprawić w taki zachwyt. Pewnie za dziesięć, dwadzieścia lat, będę krztusił się ze śmiechu z własnych słów. Pewnie tak. Na dzień dzisiejszy jednak – moja najwyższa rekomendacja. Co do jej słuszności chętnie podyskutuję. Za 10 lat…
Moja ocena - 10/10
GRIFTER POLECA !!