Najlepsza recenzja Avatara jaką słyszałem: "Ku**a dostałem jakieś kretyńskie gogle, podczas seansu nie mogłem się zdecydować czy czytać napisy które miałem przy brodzie czy oglądać film. W końcu udało mi się zasnąć".
Z kolei pewnego razu w Łodzi podczas seansu popsuł się projektor i kino zostało opanowane przez szarą masę w śmiesznych okularach. Tłum napierał na kasy, wybuchła panika. Ktoś chciał pobic operatora. Trzeba było ewakuować obsługę kina bo zaślepiona gawiedź była żądna krwi.
I jak tu nie kochać tego filmu?