W tytule mojego posta powinno być coś inteligentnego, ale niespecjalnie mi się chciało kombinować...
A co do "Avatara", to był nijaki. Dokładnie tak, NIJAKI.
Wszystko, co mogło być w tym filmie, w filmie Camerona, było. Nic mnie nie poruszyło, pozytywnie ani negatywnie. Wyszłam z kina z poczuciem, że te trzy godziny mogłam spędzić naprawdę ciekawiej, bo o "Avatarze" zapomniałam już z chwilą pojawienia się napisów końcowych. Historia jest tak banalna (ale tego się nie czepiam, bo w końcu to tego typu film), ale nie ratowały tego nawet efekty, bo nie uważam, żeby były to naprawdę SPECJALNE efekty specjalne, o których tak się trąbiło (a zaliczyłam seans 3D, jakby nie było). Jedyne co mogę z czystym sercem opiewać, to wykreowany świat - cała fauna i flora, to było cholernie dobre, dopracowane i szalenie mi się podobało.
A przesłanie filmu jest, notabene, głębokie jak kałuża.