... zamiast od pucybuta, pewnie czasy pucybutów nawet w Ameryce się skończyły. Mam na myśli, że jakoś trudno było mi podziwiać Hughesa za to "realizowanie marzeń", skoro od razu zaczynał z pewnym "kapitałem początkowym" (kim on tam był? magnatem naftowym?). A co do filmu - nie jest aż tak zły, ale mnie rozczarował, kolejny łamerykański superprodukcyjniak, w którym bohater musi pokonywać przeciwności losu, złych panów, choroby, katastrofy, poborców podatkowych etc., by w finale kwiecistą mową sądową (kibicowałem mu, a jakże) pognębić wroga i udowodnić swą rację. Ile razy już to widziałem - nie pamiętam, zapomniałem. "Gangi" tegoż Scorsese z tymże DiCapriem były ciekawsze, bardziej chropawe i krytyczne wobec Ameryki. Na plus Aviatora - aktorzy, DiCaprio i Blanchett-Hepburn, spora widowiskowość pioniersko-samolotowa, oddanie klimatu epoki i wypasiona sekwencja kraksy lotniczej. Na minus - schematyczny scenariusz i łopatologiczna amerykańszczyzna.