Kwintensecje tego dziela stanowi koncowa kara boska i namaszczanie umierającego przez księdza (ważniejsze niż udzielenie jakiejśtam pierwszej pomocy).
Obu stron konfliktu nie traktujemy już od pierwszych scen ma poważnie, a na domiar zlego scenarzysci strzelaja sobie w kolana raz po raz, nadając slowom psychodelicznego profesora więcej sensu niżeli tych naszego nobliwego świętoszka.
Zresztą argumentów po stronie obrony boskiej nawet nie ma, wiec bohater zajmuje sie jedynie filozofowaniem i modlitwą.
Nie zapomniano o powieleniu krzywdzących stereotypow, a jazkże.
2 gwiazdki za cześć techniczną i z litości dla aktorów.