Czuję się teraz jak jeden z tych paskudnych ateistów (jak się ich przedstawia w filmie) stawiających filmowi pałę ale z ciekawego pomysłu i poprawnego wykonania zrobiono bardzo jednostronny film. Film jest technicznie niezły, bawi mnie jednak niepasująca czasami muzyka, typowa dla "chrześcijańskich filmów". Smuci mnie, że ateistów przedstawiono tutaj niczym diabły na ziemi gardzące swoimi bliskimi, dążące tylko do pieniędzy i sławy, nie wspominając już o profesorze który wymusza ateizm u studentów. W filmie chłopak przedstawia idiotyczną katolicką tezę: bez Boga nie ma moralności. Otóż na świecie mamy miliony ateistów i jakoś radzą sobie doskonale, nie mordują się i są kochającymi, współczującymi osobami więc ta argumentacja jest totalnie z dupy wzięta. Ogólnie film obejrzałem tylko z ciekawości jak skończy się spór ale na zakończeniu zebrało mi się na mdłości. Jeżeli oczekujecie, że wszyscy się nawrócą, zaczną śpiewać "kocham Jezusa" i się przytulać to.... takie właśnie jest zakończenie. Totalnie wyidealizowane, sztuczne i jednostronne. Ale jeżeli kogoś nie odrzuci ta religijna paplanina to przez film można przebrnąć dla paru ciekawostek np. co o Bogu sądzi Hawking czy inny profesor.