Oglądając ten film, czułam się zażenowana. Pomijam już grę aktorską czy scenariusz. Mam na myśli wydarzenia, które mają w nim miejsce, a są oczywiście przerysowane do granic możliwości (podobnie jak bohaterowie). Pierwsza sprawa: wątpię, żeby na fakultetach z filozofii jakikolwiek wykładowca nakazywał wyrzec się swojej wiary. Przecież to jest niedorzeczne: "napiszcie na kartce, że Bóg nie istnieje, to ominiemy sobie zbędne wyjaśnienia" (w skrócie tak to wyglądało). Właściwie, śmieszy mnie to. Podział bohaterów na dobrych i złych. Kolejna sprawa, jak facet, który jest wykładowcą FILOZOFII, może narzucać komuś jakąkolwiek tezę i wmawiać mu, że jest ona słuszna oraz swoim zachowaniem ograniczać jego tok myślenia w tym kierunku, bo według niego tak jest, a nie inaczej i każdy musi tak sądzić. Przecież filozofia polega na dywagacjach na temat życia, sił wyższych i innych sfer duchowych człowieka. Nikomu nie można narzucić paradygmatów w tej dziedzinie, można jedynie wskazać jakąś drogę i pokazać jak ją rozwijać po swojemu. Jak zatem człowiek, który owe paradygmaty narzuca, może zajmować się nauczaniem innych. Jasne, że takie wypadki się mogą zdarzać, ale właśnie to jest totalne dopasowanie postaci pod potrzeby filmu. Na domiar złego, później dowiadujemy się, że Radisson jest sfrustrowany. Wcześniej twierdził, że Boga nie ma, a później mówi, że go nienawidzi. Przecież to nie ma sensu. Biedny profesor został położony na łopatki, przez jakże błyskotliwego, dobrego, uczciwego i skromnego Josha (tu sprawdza się owa propaganda- wspaniały Chrześcijanin vs. okropny antyteista- wykładowca filozofii, który ogranicza się do myślenia jednotorowego). Cóż za przypadek! Ale to nie koniec. Oprócz sporu między profesorem, a studentem, pojawiły się inne wątki. Zacznę od sytuacji biednej Miny, która jest wychowywana przez ojca- ortodoksyjnego wyznawcę islamu, który bije swoją córkę i wyrzuca ją z domu, gdy ta przyznaje się, że wierzy w Boga. Szkoda, że jej nie rozstrzelał, albo nie wpakował do plecaka dynamitu na drogę. Byłoby bardziej efektownie. W ten sposób właśnie dzieli się Chrześcijan i Muzułmanów ze sobą, jednocześnie dążąc do islamizacji Europy. Przepraszam, ale do czego innego miał dążyć ów wątek, jak nie do tego, by pokazać jak straszną religią jest Muzułmanizm i jak straszni są jego wyznawcy? W filmie pojawia się również krótki wywiad dziennikarki z mężczyzną, który jest chrześcijaninem i przy okazji uważa, że polowanie na zwierzęta nie jest niczym złym, ponieważ się je zjada. Właściwie, religia chrześcijańska za jedyną osobę myślącą i czująca uznaje człowieka. Zwierzę ma tylko ułatwiać człowiekowi życie, aby ten mógł np: czerpać z niego mięso. Owe sadystyczne traktowanie zwierząt ciągle przewija się w Biblii (chociażby smarowanie krwią baranka drzwi, żeby do domostwa nie wkroczył Anioł Śmierci). Nie do końca rozumiem, jaki był zamysł tego wywiadu. Warto tylko wspomnieć, że dziennikarka, która go przeprowadzała miała raka. Dlaczego każdy kto wierzy w Boga, tak marnie w tym filmie kończy? Ma to wzbudzić w nas współczucie?
Podsumowując, sam tytuł filmu już daje możliwość domyślenia się, o czym ten film będzie. Jak to mawiają: film broni się sam, a w tym przypadku mam wrażenie, że tytuł ma być usprawiedliwieniem absurdów, do których w nim dochodzi.
Ale przecież ateiści kończą gorzej ;) chociaż to może też być "subtelny" chwyt psychologiczny.
Co do pozostałej części, jestem w stanie kupić samo założenie, że wykładowca tak się zachowa, bo bywają szaleni wykładowcy, więc dlaczego nie. Natomiast pomijając takie drobiazgi jak konstrukcja postaci, to niestety ta część filmu, która miała być najważniejsza (przypuszczalnie) czyli sama debata na temat istnienia Boga jest słaba. Filozofia została bardzo powierzchownie potraktowana ( liczyłam że chociaż wspomną np o Tomaszu z Akwinu) a ostatecznie sprowadza się to do życia prywatnego jednego z bohaterów, czyli niewiele z tej dyskusji wynika.