Dom 1000 trupów był porażką totalną, dla prawdziwego miłośnika horroru wręcz torturą - coś jak masowanie pleców papierem ściernym. Najbardziej drażniło - z jednej strony - hiperboliczne przerysowanie zła i nieprzeciwstawienie mu żadnej siły, z drugiej natomiast - mega parodystyczne ciągoty reżysera, które rozsadzały film od wewnątrz. Człowiek miał wrażenie, jakby ironiczno-karykaturalny nawias, w jaki bierze wydarzenia, kruszał nieubłaganie ze sceny na scenę.
Tymczasem Bękarty diabła to zwrot o 180 stopni w dotychczasowej (jakże ubogiej) praktyce reżysera. Nastapiła radykalna zmiana w sposobie opowiadania. Tonacja filmu jest, o dziwo, poważna. Wiem, że brzmi to trochę... osobliwie, zważywszy na to, z czym mamy tu do czynienia, ale takie były moje odczucia po seansie. Wyparował gdzieś ten duszny, karnawałowy klimacik rodem z wesołego miasteczka. Bohaterowie nadal szaleją, mordują, okaleczają - zgoda - ale jakby ze świadomością nieuchronności końca. Krótko mówiąc: spodziewałem się kolejnego kolorowego gówna. Dostałem przemyślane, brutalne kino o bandzie psychopatów, ściganej przez upojonego zemstą szeryfa (jak zawsze demoniczny i znakomity William Forsythe; rolą jego żcyia, moim zdaniem, nie jest występ u Sergio Leone, lecz kreacja psychopatycznego dilera narkotyków w Out for Justice ).
Finałowa sekwencja jest warta każdych pieniędzy. Z głośników leci Free Bird formacji Lynyrd Skynyrd (zresztą cały, wypełniony klasykami z lat 70. soundtrack jest godzien uwagi), a bohaterowie wczuwają się w role Pike'a Bishopa i jego wiernych przyjaciół z Dzikiej bandy . Zmęczeni światem, który był dla nich piekłem, wykrzyczą mu prosto w oczy, że mają go dość. Czasem nawet umorusanej w keczupie krwawej orgii udaje się przemycić kropelkę poezji.
------------------
Bękarty diabła nie mają nic wspólnego z horrorem. To hardcore'owe (zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy ukazanie ciała martwego gliniarza stanowi dowód nieprzeciętnej odwagi) kino, opiewające dzieje dewiantów i czystej wody sadystów. Nie ma tu Dobra. Są tylko różne odcienie Zła.
Zanim obejrzałem film, przeczytałem powyższą wypowiedź... zaintrygowała mnie w najwyższym stopniu... Po obejrzeniu filmu... hmm... zgadzam się z każdym słowem twego komentarza E.M.O.S. i uważam, film jest arcydziełem. Gratuluję zmysłu obserwacji i pefekcji języka. Pozdrawiam.
Też się w pełni zgadzam. Bardzo dobry opis tego dzieła. Rob Zombie pokazał światu na co go stac! Bardzo, bardzo udany film, wcale nie taki płytki.
Pozdrawiam