I?árritu po prostu poraża. Każdy kolejny jego film to cudownie precyzyjnie wykonany, zachwycający zmysł gwóźdź dla optymizmu. Trzy historie, jak w "Amores perros" i "21 gramach", odległe w czasie i przestrzeni. Mamy historię amerykańskiego małżeństwa na wycieczce w Maroku, które poradzić musi sobie z przeszłą i aktualną tragedią. Mamy opowieść o meksykańskiej opiekunce, która wraz z dziećmi swoich pracodawców wybiera się na ślub swego syna i przekonuje się, że łatwiej jest wyjechać ze Stanów niż do nich wrócić. I jest opowieść o japońskiej głuchoniemej nastolatce, która pogodzić musi tragiczną przeszłość z typowymi problemami wieku dojrzewania.
Jak i w poprzednich filmach, tak i w "Babel" same historie mają drugorzędne znaczenie. Istotne jest przesłanie, to co sobą reprezentują te obrazy. Uniwersalny język obrazów i dźwięków opowiada o podobieństwach nas wszystkich, o tym jak bardzo jesteśmy do siebie podobni, niezależnie od tego, gdzie żyjemy. Wszyscy pragniemy trochę szczęścia, radości, przyjemności i rozrywki. Podobni też jesteśmy w tym, jak ranimy (świadomie i nieświadomie) swoich bliskich. Jednoczy nas przemoc, głupota, ignorancja i strach. Lecz przede wszystkim, ponad wszystko, łączy nas pragnienie porozumienia, komunikacji z drugą osobą. I paradoksalnie jest to rzecz niemożliwa do osiągnięcia. Czy jest to Chieko odgrodzona od świata przez swą ułomność, czy też turyści, którzy nie są w stanie porozumieć się z Marokańczykami, czy jest to żona z mężem, którzy nie potrafią powiedzieć sobie o swoim cierpieniu ? wszyscy oni cierpią z braku porozumienia.
Jednak I?árritu daje w "Babel" ziarno optymizmu! W tym całym galimatiasie jest jednak szansa na prawdziwe spotkanie, nawiązanie więzi, wzajemne zrozumienie. Ale niezwykle gorzka jest to nadzieja! Tę więź można bowiem nawiązać tylko i wyłącznie w chwili upokorzenia, bólu, cierpienia, w momencie absolutnej bezradności, kiedy opadają wszelkie maski i pozostają nagie emocje. "Babel" kończy się happy-endem: żona zostanie uratowana, dzieci odnalezione, a córka w końcu porozumie się z ojcem. Ja jednak dziękuję za taki happy-end. Po wyjściu z kina miałem przemożną chęć udać się do najbliższego sklepu z bronią i palnąć sobie w łeb. Tak mroczny, przygnębiający i straszliwie sugestywny jest obraz I?árritu.
Meksykanin w pełni zasłużył na nagrodę w Cannes. "Babel" jest bowiem zrealizowane w sposób bliski perfekcji. I?árritu potrafił poprowadzić całą obsadę i załogę tak zręcznie, że wydobył z nich wszystkich to, co najlepsze. Santaolalla zaserwował nam prostą, lecz niezwykle silnie oddziałującą musykę. Prieto wprowadził nas w samo piekło ludzkiej ignorancji i bezradności rewelacyjnymi zdjęciami, a aktorzy ? z Pittem na czele ? perfekcyjnie odegrali swoje partie tworząc fresk realistyczny i symboliczny zarazem.
"Babel" z całą pewnością powinien obejrzeć każdy, kto choć trochę interesuje się kinem.