Najbardziej w filmie podobal mi się soundtrack, sama historia tak wiarygodna jak brak zmarszczek na twarzy Kidman.I jeszcze kapciowego zrobić z Banderasa no wstyd po prostu.
Zgadzam się w 100%. Muzyka i Banderas w tym wszystkim najlepsze, a nieruchoma górna warga Kidman rozpraszała mnie cały film.
A co jest niewiarygodnego w historii, że znudzona mężem kobieta zdradza z młodszym? Takich historii są setki.
Historia sama w sobie - jakich wiele i nic oryginalnego ani niemożliwego. Chodzi chyba bardziej o brak chemii między nimi. Pod tym względem, przynajmniej dla mnie, ta historia jest niewiarygodna. Ja nie widzę żadnej chemii i wzajemnego przyciągania między nimi. Może przeszkadzała mi Kidman w tym wszystkim. Naprawdę jej "zmodyfikowana" twarz mnie rozpraszała. Czytając jednak zachwyty nad tym filmem i interpretacje szukające drugiego i dziesiątego dna w tym wszystkim, rozumiem, że mogę być odosobniona w swojej ocenie :)
Stary. W porównaniu z większością zdrad to tutaj chemii było ochrona. Po prostu reżyser nie stosował tanich upiększających sztuczek. Zabawne jest to, że niewiarygodne wydaje ci się to, że właśnie jest to wiarygodne
Zgadzam się z Tobą w 100%. Dla mnie najsłabszym punktem filmu była nieruchoma twarz Kidman z wiecznie półotwartymi ustami w dzióbek. Nie byłam się w stanie skupić na fabule. Pomysł filmu nawet ciekawy a główny aktor świetny. I nie tylko dlatego że jest bosko przystojny bo z reguły lubię starszych ode mnie facetów. Zagrał jednak świetnie. Pokazał tę niemożliwą na pozór do pogodzenia sprzeczność czyli chłopięcą nieśmiałość z dominująca perwersją. Natomiast sztuczna Kidman psuła mi film. Wyobrażałam sobie jaki ot mógłby byc film gdyby w głównej roli wystąpiła Julianne Moore , Cate Blanchet czy Juliette Binoche albo Naomi Watts. Kidman zepsuła cały film tym wiecznym sztucznym dzióbkiem.
Moim zdaniem jest bosko przystojny. Idealnie regularne rysy, w sensie klasycznych wzorców. Plus jest wysoki, dobrze zbudowany. No i ma "TO COŚ".
To jednak miało tak być. Kidman robiła to i owo z urodą koniec końców doceniam odwagę a i fabuła jest banalna z tym szczegółem że relacji bliżej do klimatu Pianistki czy Nimfomanki a tego bym w filmie amerykańskim i z nią nie oczekiwał. Ponadto widać jej mankamenty więc to też nie chodziło o jakieś tuszowanie rzeczywistości ale o jej akceptację. Szkoda że ten film sam w sobie to taka mielizna i ciekawiej się mówi o nim niż to ogląda.
Akurat A. Banderas zagrał wyśmienicie. Interesująco dialoguje ze swoim wizerunkiem macho z młodości.
Mnie Kidman najbardziej zepsuła film. Nieruchoma twarz z wiecznie półotwartymi usteczkami w dzióbek. Sztuczna kukła miała pokazać namiętność? Natomiast Harris Dickinson boski. I z wyglądu i jako aktor
Poza sceną z piosenką to niekoniecznie bym się zgodził i dziwiłem się że bohaterka poddała się jego rozkazom bo charyzmy to w tym nie było. Jednak jest obiecujący.
Kapciowy Banderas (w 1 scenie wygladający jak skamielina) był i tak bardziej męski i sexy od Harrisa.
Tania, marna i nudna podróbka genialnego "9 i 1/2 tygodnia. " Kidman i ten gościu aseksualni.
No w sumie mam ambiwalentne odczucia co do tego filmu. Z jednej strony mógłby być to film o kondycji wspólczesnego człowieka w kleszczech freudowskich bzdur, czyli brak umiejętności radzenia sobie z prymitywnymi namietnościami a następnie desperackie tegoż usprawiedliwianie. No ale nie ma co szukać dziury w całym i udawać intelektualisty - ten film to 50 twarzy Greja dla mieszczańskiej ćwierćinteligencji