Nie bardzo rozumiem, jak można oceniać "... Początek" wyżej od obu "oryginałów" Bartona!
Toż to po prostu jeszcze jeden film o kolejnym supermanie, z typowymi akcesoriami i napakowaną spektakularnymi wydarzeniami akcją, podczas gdy tamte filmy to nowatorska super-rozrywka oparta na mrocznej, poetyckiej (gotyckiej) konwencji fantasy połączonej zgrabnie z inteligentną autoironią i abstrakcyjnym humorem - do tego ze zjadliwą krytyką aktualnych politycznych, społecznych i obyczajowych wad zachodniej cywilizacji.
Czy nie wszyscy pamiętają, że "Batmam" i "Edward Nożycoręki" to pierwsze dwa, adresowane do masowego odbiorcy, filmy w pełni POSTMODERNISTYCZNE? Równolegle był "śladowo" postmodernistyczny serial "Twin Peaks" i dopiero kilka lat później, trochę z innej, bardziej intelektualnej, strony w konwencję filmową wkroczył postmodernizm Tarantino, po nim Rodrigueza i... i właściwie to wszystko...
Reszta to takie sobie lub marne epigoństwo. Jedyne istotne dokonania to wprowadzenie w animacje dla dzieci najpierw treści czytelnych tylko dla dorosłych (skojarzenia kulturowe i autoironia "Shreka") a potem tworzenie takich filmów dla dorosłych, możliwych do odbioru przez dzieci (np. "Gnijąca panna młoda" - oczywiście, Burtona!).
Nigdy nie zapomnę Nicholsona z krechą kurczowego "uśmiechu" Jokera i Danny'ego DeVito, przerażająco cudowną pokrakę, Pingwina.
Co mamy naprzeciw? Ileśtamsetną wersję przygód superbohatera, od co najmniej 1948 r. niezmienną w fabularnych założeniach i - poza niesamowitym unowocześnieniem efektów FX - w sposobie realizacji.