Nastawiam "Begotten". Moim oczom ukazuje się facet w jakimś małym białym pomieszczeniu, umazany krwią. Za chwilę wyciąga brzytwę i trzęsącymi się rękoma odcina sobie kolejne warstwy ciała by w końcu wykrwawić się i umrzeć. Szok. Za chwilę drugi - spod fartucha wyciągnięta ręka, jakby czegoś szukała. Okazuje się, że to kobieta w masce na oczach. Skąd się tam wzięła? Wybiera niekonwencjonalny sposób zapłodnienia. Kolejny szok. I tak następuje spiętrzenie dziwnych, niezrozumiałych dla widza obrazów. Pierwsze pytanie jakie się pojawia to:"o co tu chodzi?". Czarno-biały obraz, na którym często nie można dostrzec akcji, szczegółów by domyśleć się co się aktualnie dzieje na ekranie. Wychodzi przyzwyczajenie do obecnego kina, gdzie wszystko widać, gdzie obraz po prostu przed oczami się dzieje, nie wymagając za wiele od widza. Może czasem myślenia. "Może jednak nie wszystko musi tu być ostro zakreślone?". Wczuwam się więc. Tak jak oglądając "Dogville" czy "Manderlay" tak tu przystaje na ofertę reżysera, na jego zaproszenie do obejrzenia opowiadanej historii.
Przestaję pytać kto jest kim. Próbuję dowiedzieć się, co zaszło. Kim jest człowiek ciągnięty na postronku przez zakapturzonych, anonimowych ludzi? Siła złego na jednego? Reżyser też mi nie pomaga - oferuje mi tylko obraz i dźwięk. Żadnych rozmów. Jedynie napisy początkowe i końcowe. Właśnie, napisy...
Na sam koniec dowiaduję się kto tu jest kim. Dowiaduję się, że człowiek tnący się brzytwą na samym początku to bóg. kobieta wychodząca spod fartucha - Matka ziemia a ten wijący się w konwulsjach to ich syn Flash on Bones. Następuje ponowna rewizja ujrzanych dotychczas obrazów. "Dlaczego matka ciągnie na sznurze syna?"
Wg mnie dzieło genialne. Myślę, że jeszcze kiedyś do niego wrócę. Myślę, że nie raz. Warte polecenia dla każdego. Mądry pokusi się o obejrzenie i zalanie swego umysłu wątpliwościami, pytaniami, fan hollywoodzkiej papki - myślę, że odstawi przed upływem 10 minut.