Mam mieszane uczucia po obejrzeniu tego filmu. Wszystko zaczyna się nielogicznie, a mianowicie mężczyzna, (który w napisach końcowych wymieniony jest jako bóg zabijający sam siebie) popełnia samobójstwo chlastając się brzytwą a z wylanej przez niego krwi rodzi się kobieta (z napisów końcowych dowiadujemy się, że była to matka ziemia), która zapładnia się nasieniem martwego boga i jak się później okazuje zachodzi w ciążę i rodzi syna. W dalszej części filmu matka wlecze syna przez las na sznurze przywiązanym u jego szyi, istoty w długich szatach najpierw oddają cześć tej uroczej parze, a kilka minut później zadają im męki i tak jest już praktycznie do samego końca obrazu. W momencie pojawienia się napisów końcowych następuje intelektualny chaos, mózg pogrąża się w impotencji, aby po chwili odrodzić się na nowo i wypełnić refleksjami na temat obrazu. Film owszem jest ciężki, ale można zbudować z niego nietrwałą konstrukcję interpretacyjną, wszak jedna i jedyna interpretacja obrazu jest trudna i w każdej chwili może zostać zakłócona przez przychodzące do głowy nowe koncepcje. Największym plusem filmu jest jego niejasność i psychodeliczna muzyka, a jeśli chodzi o minusy to uważam, że film jest zbyt długi. Spokojnie można byłoby zawrzeć treści w 40-minutowym obrazie. Ciężko mi ocenić ten film w skali od, 1 do 10, ponieważ sądzę, że temu obrazowi należy wlepić albo 1 albo 10, wszak przez jednych może zostać uznany za arcydzieło, a przed drugich za totalną szmirę.
Idealnie oddajesz moje wrażenia po obejrzeniu tego filmu! Dla mnie największym plusem były kontrastujące czarno-szaro-białe kadry z początku filmu. Bardzo plastyczne, niepokojące i agresywne. W połączeniu z muzyką a raczej odgłosami natury i ambientowyni pohukiwaniami w tle tworzą niesamowity, psychodeliczny mix i ciężką do powtórzenia atmosferę. Całe szczęście nie miałem potrzeby "zrozumienia" fabuły. Całość jest dla mnie bardziej inpresją i estetycznym doznaniem niż historią którą należy przeanalizować.