Jestem świeżo po seansie, i nie będę ukrywał - film bardzo mocno złapał mnie za serce. Piękna historia ze genialnym klimatem, wyrazistymi postaciami, doskonałą obsadą i niesamowitym (szczególnie jak na westerny) realizmem i 'życiowością'. Nie można tutaj nie wspomnieć również o reżyserii i zdjęciach, które trzymają równie wysoki poziom. Dużo scen na pewno na długo zapadnie mi w pamięci.
Bardzo urzekła mnie postać Willa. Zimny i twardy 'son of a bitch', ale też jednocześnie świetny przyjaciel, wierny mąż i czuły ojciec.
Fantastycznie w swoją rolę wczuł się też Gene Hackman. Nie pamiętam, kiedy jakakolwiek postać tak bardzo podnosiła mi ciśnienia. Oskar zdecydowanie zasłużony - zarówno za "Little Billa", jak i za resztę: reżyserię, montaż i cały film.
Morgan Freeman jak zwykle trzyma bardzo dobry poziom. Wraz z Clintem stworzyli świetny duet starych kumpli. Scena, w której (uwaga, SPOILER!) odmówił zabicia złoczyńcy bardzo mnie wzruszyła. Podobnie jak ta, gdy na jego ciało stojące w trumnie spojrzał Will. (można już czytać, KONIEC SPOILERA)
Ode mnie mocna dziewiątka. Pozdrawiam.