"Bez twarzy" to jeden z tych filmów, które można oglądać z zapartym tchem, a oczy po prostu nie chcą oderwać się od ekranu. I nie chodzi tu o fabułę, do której można mieć parę zastrzeżeń, nie chodzi o prawdopodobieństwo tego, co widzimy na ekranie. Innymi słowy, jest tu ważne nie CO chcą nam przekazać autorzy filmu, ale JAK nam to przekazują. A przekazują to w sposób naprawdę niesamowity. Chylę czoła przed Johnem Woo. Jest on jednym z nielicznych reżyserów kina akcji, którzy ze scen przemocy potrafią stworzyć swoisty balet, którzy potrafią podnieść je do rangi sztuki. John Woo potrafi w mistrzowski sposób zaaranżować strzelaniny, pościgi, walki wręcz itd., np. dopasowując je do rytmu muzyki czy zwalniając kadr. Pomysłowość, z jaką zainscenizowano niektóre sceny jest naprawdę imponująca.
Szkoda, że ostatnimi czasy John Woo trochę rozmienił się na drobne, bo to naprawdę bardzo utalentowany reżyser.
Film ciekawy, tylko niektóre sceny są całkowicie nierealistyczne. Np. nalot FBI, w którym tacy wyszkoleni ludzi zachowują sie, jakby mieli pierwszy raz doczynienia ze strzelaniną, albo ucieczka z więzienia, dwóch kolesi przeciw tylu uzbrojonym strażnikom świetnie dawało sobie z nimi rade.