tania komedyjka zakrapiana winem, które lało sobie w morde dwie zakompleksione odbitki
facetów. Recenzje były bardziej zachęcające niż to wyszło na ekranie. Niby coś to miało
pokazywać - jak totalnie rozbieżni emocjocjonalnie faceci "uzupełniają się" nawzajem - jeden
szalony lekkoduch a drugi sztywny jak kij bambusowy. W zasadzie ciekawy w tym filmie był tylko
wątek tworzenia wina. Główny bohater jest idealnie dopasowany do swojej roli, ma taki wyraz
twarzy, jakby ktoś zdzielił go naleśnikiem (dobra, powiecie, że czuły i emocjonalnie
podchodzący do życia, po przejściach.. zrozumiałe) ale cały film grał taką ofiarę losu. Drugi z
resztą też, taki był z niego don juan de luluś a jak przyszło do odpowiedzialności to buźka w
podkowę i w ryk. Nie jestem zajadłą feministką, nie chcę zagłady mężczyzn, bo i czemu?
Po prostu nie podobał mi się ten film, ot co.
Ten film był straszny, myślałam, że sama popadnę w depresję, oglądając go. Żeby mnie jeszcze wzruszył, ale on wzbudził tylko trochę litości i obrzydzenie do obu postaci. Baaardzo ciężko było mi przejść przez ten film o dwójce nieudaczników, jednym większym od drugiego. Zmarnowałam trochę czasu :( To takie egzystencjonalne!...
PS Fantastyczne porównanie z tym naleśnikiem! :D