Mam dwie wiadomości: złą i dobrą. Zła – „Bitwa pod Wiedniem” to okrutnie kiepski film. Dobra – to nie do końca nasz problem. Choć w obsadzie roi się od polskich aktorów, to rzecz powstała w większości za włoskie pieniądze, na podstawie włoskiej powieści („L’imperatore e il traumaturgo” Carlo Sgorlona), a jej głównym bohaterem jest włoski mnich Marek z Wenecji, który czyni cuda, za młodu uratowany został przez Kara Mustafę, a we Wiedniu stanie się ulubieńcem Alicji Bachledy-Curuś i orędownikiem wezwania na pomoc króla Jana III Sobieskiego.
Mnicha gra F. Murray Abraham (pamiętny Salieri z „Amadeusza”) i to jedyny aktor na planie, który chwilami pokazuje, że potrafi grać. To znaczy – reszta też potrafi, ale poprowadzona została tak, że wyszła z tego komedia (co gorsza – nie intencjonalna komedia). Krotko mówiąc, gdyby przerobić kilka dialogów i dodać do tego wystrzeliwaną z katapulty krowę, to mielibyśmy całkiem niezły film Monty Pythona.
„Wielka superprodukcja” jest w istocie produkcją na poziomie włoskiego telewizyjnego serialu „Fantaghiro” – efekty specjalne przypominają gry komputerowe sprzed 10 lat albo filmy edukacyjne z rekonstrukcjami pokazywane w salach multimedialnych muzeów. Dialogi brzmią niczym wyjęte z latynoskich telenowel (te kwestie powtarzane kilka razy przez różne osoby), Alicja Bachleda-Curuś (Eleonora Lotaryńska) pokazuje zeszpeconą ospą pierś, Piotr Adamczyk (cesarz Leopold I) gra jakieś klimaty z kabaretów Olgi Lipińskiej, a Jerzy Skolimowski (Jan III Sobieski) udowadnia, że nasz monarcha był mikrym chytrusem o przebiegłym tatarskim uśmiechu.
reszta:
http://wpolityce.pl/artykuly/37986-piotr-gociek-dla-wpolitycepl-bitwa-pod-wiedni em-jak-nie-opowiadac-o-naszej-historii-czyli-fantaghiro-spotyka-pana-kleksa