Z góry zaznaczam, że oglądałem Director's Cut.
Najpierw technicznie. Film zapowiadał się naprawdę intrygująco i stylowo. Gołym okiem widać było, że stojący za kamerą BBT chce nadać filmowi pewnej specyfiki, własnego stylu który miał sprawić, że widz poczuje się jakby oglądał dzieło sztuki. Niektóre ujęcia miały nadać refleksji i głębi i podkreślić wymiar sceny. I na początku to kupiłem (scena "wywiadu"), ale niestety później okazało się, że to jedynie próba wyrobienia sposobu pokazywania kolejnych scen, który zaowocował wrażeniem jakby się oglądało jakąś kiepsko zaadaptowaną nowelę. Pewne sceny były tam totalnie bez znaczenia, pokazane na siłę i nic nie pogłębiały jedynie sztucznie przeciągały akcję (np. scena gry w futbol, odwiedziny u byłej Franka, kolacja i spacer z "pracownicą miesiąca"). Wątki były zaczęte i poucinane.
Muzycznie film również siada. Melancholijne tematy usypiają niemiłosiernie. Ja rozumiem, że może chciano jakoś odzwierciedlić spokój głównego bohatera i skontrastować go z zamieszaniem gdy chce zabić Doyla (mocna gitara), ale to jest tak nierówne, że aż lekko śmieszne. Zrobione bez wyczucia.
Fabularnie spodziewałem się także większej głębi. Sam pomysł na tego typu film jest jak najbardziej na plus, ale powinien bardziej skupić się na zadaniu bardziej głębszych pytań dot. np. celowości resocjalizacji, bardziej zagłębić skrzywioną psychikę głównego bohatera, bo było tu masywne pole do popisu. Poruszano tam jakieś wątki dotyczące prawa do życia i roli ludzi odstających od normy, ale na poziomie bardzo płytkim. Niestety całość sprowadzono do zwykłej historyjki, w której głównym celem miało być chyba wzbudzenie sympatii widza do bohatera i usprawiedliwienie jego czynów. Postać Karla również jest prowadzona bardzo mało wiarygodnie i niekonsekwentnie. Niby jest on opóźniony, zdaje się być niezdolny do rozwijania w pełni wyższych uczuć. Następnie uczy się żyć w społeczeństwie, przejawia te uczucia (odróżnia dobro od zła i to nawet bardzo dobrze, definiuje przyjaźń, miłość i potrafi je wyrazić, wie jak pomóc, nawet czasami lepiej niż jego zdrowi znajomi), a na samym końcu zimnokrwiście morduje Doyl'a, po czym beznamiętnie i bez uczuciowo siada i zajada się drożdżówką z musztardą, a jeszcze dalej potwierdza się jego adaptację gdy stawia się swojemu koledze ze szpitala. Główny bohater jest totalnie nijaki, niby opóźniony, bo jedyne co go interesuje to wziąć 7 czy 8 mielonek, a czasami skory do przemyśleń z których można stworzyć materiał na dyskusję naukowo-filozoficzną.
Aktorsko film również leży. Fakt BBT dał popis, zagrał przekonywująco, ale niestety jego bohater jest bez wyrazu z wyżej wspomnianych powodów. Reszta aktorów to drewno. Wypowiadają kwestię i to wszystko, a czasami we wspólnym odgrywaniu scen zdają się nie znać swojego miejsca.
Nie mogę się zdecydować, czy 6 czy 7, ale jedno wiem na pewno...nie wrócę już do tego filmu i nikomu go nie polecę....