no nie wierzę... Słaby, powierzchowna, naciągana symbolika, niezbyt dobre zdjęcia jak na
86 rok i najlepsze lata kliszy filmowej. Hisoria ledwie przyprawiająca o dreszcze, bo nie była
prawdziwa, nie była ludzka, zachowania i gra aktorska jak greckie maski (laura dern),
jedyne co warto było zobaczyć to wkładanie sobie chusteczek do ust oraz materię za
napisami końcowymi, (prawdopodonie zasłona) i chyba taśma puszczona z negatywu,
poruszana przez wiatr, w rytm spowolnionego bicia serca, niczym mięsień rozluźniony po
zbyt dużym wysiłku, w celu odnalezienia w tym filmie czegość naprawde prawdziwego i
wartościowego. Zdecydowanie nie polecam !
Nie będę negował Twoich konkretnych zarzutów bo są zbyt subiektywne bym mógł z nimi polemizować. Dodam natomiast kilka rzeczy od siebie. Rzeczywiście po obejrzeniu późniejszych dzieł Lyncha, Blue Velvet ma dość standardowy i prosty w odbiorze scenariusz. Jednak nie zapominajmy że to bardzo wczesny film reżysera, a tak naprawdę dopiero lata później zaczął kręcić filmy zdecydowanie trudniejsze w odbiorze jak początkowy "Eraserhead".
To co ja dojrzałem oglądając ten film po raz kolejny to ogrom odniesień do Twin Peaks i niejako kreację przyszłego detektywa. Widzimy chłopaka na studiach, który ma instynkt (zachował dowód zbrodni i dostarczył go na policję) i chęć poznania tajemnic (śledztwo). Widzimy występy piosenkarki w klubie oraz falujące zasłony (szczególnie zbliżenia na tą przy otwartym oknie). Mamy też z kolei małomiasteczkowe życie (sezon na ścinkę drzew) i brutalną zbrodnię w tle, a zbrodniarze nie są chłodnymi degeneratami, a ludźmi eksplozywnymi i nieobliczalnymi - tak jakby nie dokonywali zbrodni dla zysku a dla dobrej zabawy (Bob).
Co do gry aktorskiej to Laura Dern Nigdy mnie nie zachwycała, natomiast Maclachlan jak najbardziej przekonywujący oraz niesamowity szalony Hopper sprawiają że film jako cały nie jest sztuczny.
Piszesz natomiast zbyncom że historia nie przyprawiała o dreszcze, co jestem w stanie zrozumieć, ale na obronę dodam że film ma już swoje lata, kino i telewizja przez ten czas zaserwowała nam tyle krwi i brutalności że ciężko widza zaskoczyć i przestraszyć czymś nowym. Uważam że w swoich czasach film był raczej jednym z cięższych, a skłonności postaci odtwarzanej przez Rosselini do sado maso mogły być w tamtym czasie bardzo szokujące.
Natomiast argument że historia przedstawiona w filmie nie przyprawiała o dreszcze bo nie była ludzka jest już lapsusem, gdyż jest to jeden z niewielu filmów Lyncha, który ukazywał od początku do końca historię prawdopodobną. Oczywiście można się podeprzeć twierdzeniem że w wielu filmach Lyncha mamy do czynienia z przenośnią i Bob nie istniał naprawdę a jedynie był upersyfikowanym złem które jest w ludziach, wtedy historia Twin Peaks staje się bardzo prosta. Natomiast w Blue Velvet w ogóle nie mamy do czynienia z wydarzeniami niewytłumaczalnymi, toteż jest to historia bardzo realna.
Wiesz co podam Ci wiele konkretnych wątków, które sprawiają, że nie ma tam "prawdy o człowieku" a jest "bajka o człowieku", cała historia jest dość naciągana, bo oto młody na początku nie chce iść na policję, później idzie. Powinien przeżyć emocjonalnie ciężkie pobicie, (nie przeżywa), powinien mieć ciężkie rozterki w spotkaniach z dziewczyną, (nia ma ich), powinien wpaść w histerię, nerwice, (ma koszmary przecież) nie wpada ani razu, niczym kapitan planeta zachowuje się, Słuchaj chłopak wychowyany przez ciotkę i matkę, zamiast chować się w szafie z pistoletem w ostatniej scenie, powinien uciekać, gdyby był nastolatkiem próbawałby to wcześniej zgłosić na polcję, w ostatniej scenie powinien wcześniej chwycić po broń etc etc. To są aspekty scenariusza, które tworzą z kina psychologicznego kino familijne. Ok szalonny Ben i Clown Alfons, mimo pewnej sztucznej formy są wartością samą w sobie, ale to nie świadczy o tym że film będzie dobry lub nie. Dzieło filmowe, a takie bez wątpienia stara się robić Lynch powinno być konherentne, niebananlne, głboko psychologiczne i symboliczne. Tutaj wszystkie aspekty zawiodły. Łącznie z obrazem, który według mnie na tamte czasy był kiepski.
Pozdraiwam
ps. już chyba wołabym zło w postaci onirycznej, a cała historia zlewająca się w sen jak w Twin Peaks, które miało bardzo mimo wszsytko realną i "prawdziwą" w ludzkim wymiarze fabułę, z resztą podobno inspirowaną prawdziwą historią w ktorej pruderyjny przykładny mąż wykorzystuje córkę, która wpada bądź była chora na schizofrenię (tak przynajmniej czytałem na angielskim forum, bo grzebałem trochę w tej historii)
Podajesz sporo argumentów, ale to domysły. Skąd możesz wiedzieć jak miał zachować się bohater w danych sytuacjach? Gdybyś Ty nakręcił własny film mógłbyś to zrobić inaczej, to jak poqinien zachować się główny boater to jedynie Twój punkt widzenia a nie prawda objawiona.
Ten film to typowy thriller a nie kino psychologiczne i nawet przy tych "aspektach scenariusza" daleko mu do kina familijnego. Opisane przez Ciebie sytuacje są znamiennie dla kina amerykańskiego tamtych czasów. Małe miasteczko, proste i klarowne relacje między bohaterami. Powiem nawet że nieco naiwne i dziecięce podejście głównego bohatera, ale o to chodziło, żeby skonfrontować zwykłą dziecięcą ciekawość z prawdziwą zbrodnią popełnioną przez chorych psychicznie degeneratów.
Poza tym postać głównego bohatera też jest wyidealizowana jak postać Coopera z Twin Peaks, taki już styl reżysera. Wracając do tematu uważam że film był przewidywalny i łatwy w odbiorze, bardzo nie Lynchowy, możliwe też że to jeden ze słabszych filmów w karierze Lyncha, ale na pewno nie był to film słaby. Pewnie gdyby ktoś raczej nie siedzący w temacie zobaczył ten film i np Mullholland Drive miał wybrać lepszy film, pewnie by wybrał Blue Velvet jako film bardziej poukładany i logiczny. Fani Lyncha na pewno wybiorą na odwrót. Dałem Blue Velvet ocenę 6.5/10, nieco ją zawyżyłem ze względu na tę magię która co rusz przypominała mi Twin Peaks.
Były dreszcze podczas każdej sceny z Frankiem! Tego nie da się zaprzeczyć. Ale Zbyncom też ma dużo racji określając ten film...