Policjant biegnie uzbrojony w spluwę do mieszkania Dorothy, bo wie że jest tam Jeffrey i pewnie lada moment zginie, skoro jest też tam Frank. Policjant może więc spodziewać się najgorszego, oczekuje krwawej jatki i gotów jest wbiec do mieszkania z uniesionym pistoletem i strzelać, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Ale na szczęście nasz bohater sam się uratował. Szkoda tylko, że w tym samym momencie, gdy on posyła kulkę Frankowi, drzwi się otwierają, a do środka wbiega zmartwiona Sandy z krzykiem na ustach. Drugi wbiega ojciec. I tu nasuwa mi się pytanie. Co to za debilizm, żeby puszczać córkę przodem i pozwolić jej wbiec do mieszkania, w którym ma dojść do strzelaniny? W ogóle po kiego było ją ciągnąć ze sobą?
Może nie zdąrzył jej zatrzymać, albo nie zdąrzył jej dogonić, bo było przez chwile pokazane, że jest bliżej od niego. Musisz też spojrzeć na to z tej perspektywy :)