On - aktor jednej miny. Ona - totalnie naciągana i niewiarygodna od początku postać, szczególnie przez te niby-erotyczne podjazdy do starego oblecha (nie za ostro?). Najbardziej żenujące momenty to ten samochodzik z kreskówki jeżdżący po rysunkowej mapie. Co ty miało być?? Według mnie cała fabuła jest naprawdę kiepska, a moja dosyć wysoka w tej sytuacji ocena, czyli 3, jest tylko za pierwsze wypowiedzi kolesia w biurze, kiedy mówił naprawdę do rzeczy (bo już powtórzona scena na końcu była całkiem do dupy) i za to, że przypomniał mi się "Falling down" z Douglasem, który z tego miejsca polecam każdemu, kto lubi jak się w filmie mniej gada, a więcej czasu daje widzowi na samodzielne myślenie. Ciao, bambino!
Hej, sam za żadne skarby nie odstrzeliłbym Hicksa ani Carlina. Ten pierwszy to mój ulubiony komik wszechczasów, jedzący na śniadanie gwiazdeczkę Internetu Jeffa Dunhama. Czy Cooper by się kwalifikował? Nie sądzę. To wierny swojej żonie chrześcijanin, a jego szokujący wygląd to po prostu element wyglądu scenicznego, który raczej nikogo nie obraża. Za to Hicks i Carlin, szczególnie jeśli chodzi o religię, dość mocno jeżdżą po wierzących, co Frankowi mogłoby się nie spodobać. Fakt, robią to w o wiele zabawniejszy i mniej chamski sposób niż polityk, którego masakruje Roxie, ale jednak.
No tak, możemy się wdawać w niuanse i gdybać całymi dniami ale i tak do niczego nie dojdziemy bo scenarzysta pozwolił sobie pominąć te dwa wielkie nazwiska i nigdy się nie dowiemy. Problem polega na wyznaczeniu twardych granic komu się należy, a komu nie. Na szczęscie twórcy filmu dostrzegają złożonosc sytuacji co uwidaczniają rozmowy dwójki bohaterów. Niestety życie to nie teletubisiowe zmagania z przeznaczeniem tylko ciągłe zmiany i wielopłaszczyznowosc sytuacji i charakterów. Czarne i białe to domena dzieci, a nam na co dzień przypadają pozostałe miliony odcieni szarosci. Nie wiem co Cooper robił po godzinach ale panowie chyba aż takimi łobuziakami też nie byli. Miłosc do żony i sciezka jezusowa nie przeszkadzały mu w demoralizacji swoich fanów i wyznaczaniu wciąż nowych granic debilizmu (bądź sztuki, jak kto woli), a znakomita większosc z nich rejestrowała to kim jest i co przekazuje na scenie. Ozzy zapewne nie podgryzał gołębich łbów do filmu z rodziną ale to własnie to zostało zapamiętane, a nie jego umiejętnosci kucharskie czy sumienne wynoszenie smieci. Zauważ, że ani Frank ani jego młodociana kumpela nie zadali sobie trudu by się dowiedzieć czy pan w technikolorze też był dupkiem po pracy czy tylko udawał na wizji. Przyjmując to za założenie, to powinni byli od*ebac zarówno Coopera jak i obie legendy stand-up'u.
Cooperowi do scenicznych odpałów Ozzy'ego sporo jednak brakowało. Alice demoralizujący fanów, wyznaczający granice debilizmu? Wręcz przeciwnie: wyśmiewał machoism (Fantasy Man), szanował kobiety (Every Woman Has A Name) i pisał wyśmienite, MIŁOSNE ballady. A czy robiłby to w otoczce aniołków, czy w diabolicznym makijażu - przekaz pozostaje taki sam. Ale okej, nie wiem, kogo odstrzeliłby, a kogo nie Frank z Roxie. Koniec więc, bo zaraz zacznie się dyskusja o shock-rocku zamiast o filmie ;D.
Że tak się wtrącę jeszcze na chwilę, bo dostaję notyfikacje o odpowiedziach, to sobie czytam i też podziele się spostrzeżeniem tym i owym.
Wątpię, czy bohaterowie rozważaliby odstrzelenie ludzi takich jak Carlin, Hicks, Cooper czy Ozz.
Myślę, że chodzi im raczej o eliminację TĘPOTY (bo to nawet nie głupota), tego otępiałego społeczeństwa, elementów chamskich, mających zbyt wysokie mniemanie o sobie, a w poważaniu jakiekolwiek konwenanse społeczne. O rozpuszczone i skoncentrowane na sobie 8 lub 20-kilku letnie bachory. O nieumiejętność docenienia czyichś starań (vide kobieta która oskarżyła Franka o natarczywość, bo dawał jej prezenty). Nie chodzi o elementy "wystające" w jakikolwiek sposób, ale o bezwartościowe mentalnie i wyzute z umiejętności obserwacji. O konsumentów.
Przede wszystkim zaś o bezmyślne, bezrefleksyjne łykanie papki medialnej, śmiania się z tego, o czym im MÓWIĄ że jest śmieszne, interesowania się tym, o czym MÓWIĄ, że jest interesujące. O bezrefleksyjne uznawanie podstawianych autorytetów i artystów którzy artystę mają tylko w nazwie.
Religia i przekonania to chyba kwestia drugorzędna - jeżeli ktoś krytykowałby przy Franku rzeczowo religię czy jakąś opcję myślenia, to wątpię, czy zechciałby wartościową i myślącą jednostkę odstrzelić.
Najważniejsze, co płynęło z ust Carlina i Hicksa to QUESTION EVERYTHING WHEREVER WHENEVER. Śmiali się z takich właśnie kretynów, którzy łykali wszystko co im podstawiono. "Hi we're the New Kids, and we are so good and clean cut. We are so clean cut sieg heil heil heil! a good clean contry heil heil heil!". Ścinanie umysłów do jednego poziomu, aby łatwiej pozycjonować marketing. Carlin, Hicks czy Bill Maher (inny znakomity komentator w mojej opinii) to oczywiście postacie medialne, ale nie poddające się takim obostrzeniom i nie robiące rzeczy prostych, aby zostać dostrzeżonym. Oni zostali dostrzeżeni dlatego, że właśnie "wystawali" ale w dodatnim społecznie znaczeniu. Bill Maher na przykład stracił robotę niedługo po 9/11, bo na stwierdzenie jednego z dyskutantów, że terroryści byli tchórzami odpowiedział "We have been the cowards. Lobbing cruise missiles from two thousand miles away. That's cowardly. Staying in the airplane when it hits the building. Say what you want about it. Not cowardly.". Oczywiście nie jest on za terroryzmem - jest przeciw mydleniu oczu i wciskaniu poprawności politycznej.
Ech, troche się rozpisałem. Może skończę teraz i wrzucę jeszcze dla równowagi przykład tego, że Carlin był myślicielem również poza sceną i nie bał się mówić tego co ma na myśli.
http://www.youtube.com/watch?v=VOWe4-KXqMM&feature=related
(gdyby ktoś nie wiedział, prowadzący w czerwono-białej koszuli w paski to właśnie Bill Maher)
Pozdrawiam.
Offtopując, muszę dodać, że w moim mniemaniu dorzucanie do wora Carlin-Hicks niejakiego Mahera to chyba nieco za dużo. Cenie jego niewątpliwą inteligencję, odwagę i przede wszystkim pracę przy prześmiewczym Religious ale to zdecydowanie nie ta klasa i nie ta integralność. Jego filozofia kwestionowania wszystkiego jest niezwykle selektywna. Maher para się przebrzmiałymi kwestiami, o których nie dyskutuje się przy wódce. W tym zakresie powiedziano już wszystko i opowiadanie się za którąkolwiek ze stron to kwestia tak indywidualna jak to czy lubisz swoje steki wysmażone czy blue. Najwyraźniej jednak odświeżanie starych jak świat banałów stoi na drodze jego rozwoju intelektualnego, a bezkrytyczne myślenie jest mu obce. Kole go w oczy tchórzostwo rodaków (czy jakby zamiast używać rakiet balistycznych poszli na turbany z nożami to byłoby bohatersko?) ale jakoś nie potrafi zaadresować zarzutów speców od teorii spiskowych w kwestii 9/11. Co więcej odmawia im głosu i dyskredytuje na forum publicznym, vide http://www.youtube.com/watch?v=jVV9ZByg2M8. Na tyle na ile uważam Carlina i Hicksa za niepokorne i dzikie duchy rebelii i krytycyzmu, na tyle o Maherze myślę jako o publicznej marionetce rozkochanej w kontrowersji, kasie i nieograniczonej miłości do siebie samego. Nie przeszkadza mi to jednak doceniać owoce jego pracy, tyle, że doceniam je tak samo jak on prowadzi swoje kampanie - bardzo wybiórczo.
Dyskujsa nie jest rozstrzygalna - Carlinowi nie można odmówić chamstwa, za to grubasek z którego śmiali się w filmie nie miał go w sobie za grosz, a kulkę i tak zarobił. Piękno rzeczywistości zawiera się (również) w złożoności charakterów i sytuacji, a punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Frankowe kryteria wydają się zwarte i precyzyjne (w przeciwieństwie do tych od Roxy) ale miałyby zastosowanie tylko i wyłącznie w równie precyzyjnym, wręcz matematycznym świecie. Może gdybyśmy wszyscy zasuwali na baterie, a w głowach kłębiłyby nam się tylko zera i jedynki to można by się zarzekać, że na pewno odstrzeliliby tych z PiSu ale tych z PO to już nie bo tak by wychodziło z równania. Z tego też powodu dopisywanie nazwisk do listy tych którym dane byłoby przeżyć i tych, którzy mieliby mniej szczęścia, rodzi się i pozostaje w sferze fantazji. I dobrze, bo z tego co pamiętam z tych kilku lekcji historii na których udało mi się nie zasnąć, to było już kilku takich co mogli i mieli takie właśnie listy skomponowane i nikomu nie wyszło to na plus.
Rozumiem i szanuję Twoje zdanie, a każdy, komu już żyłki pękły bo komuś nie podoba się to co im, są nienormalni. Dyskusja... no właśnie, jaka dyskusja :)
Ja tam polubiłem ten film, bo kiedyś myślałem, żeby kupić jakiegoś gnata i rozwalać tych debili, którzy za grosz szacunku nie mają, nie potrafią dyskutować, zero kultury i komentują wszystko, co tylko się da w internecie - zaraz na świecie zrobiłoby się piękniej i przyjemniej, pojawiłyby się miejsca pracy, mniej wydatków państwa itd... Plan spalił na panewce, kiedy okazało się, że to sami nieletni :(
Pozdrawiam :)
Czytałem większość Twoich wypowiedzi i muszę powiedzieć, że zgadzam się z Tobą.
Tematyka filmu, przekaz czy usiłowanie przekazu, nawet samo dostrzeżenie problemu i ogólny sprzeciw - ok, full respect.
Jednak środki jakimi się posłużono, well... no nie przemówiło to do mnie i nie trafiło zbytnio we mnie.
Zacytuję: "nie przyszpiliły tematu tak, jak na to zasługiwał".
Sam jakby wyraz filmu, klimat, jego kompozycja, wątki, sposób kręcenia i następujących po sobie scen itd. był nasiąknięty amerykańskim stylem, opływał w szablony, podczas gdy cały utwór z założenia miał właśnie krytykować amerykę/to społeczeństwo, być próbą wyśmiania i wydrwienia. Myślę, że film więcej by po sobie pozostawił gdyby twórcy postanowili to wszystko jakoś przełamać i zapomnieć o starych nawykach. Może chodziło im o taką estetykę aby większość amerykanów jednak to przetrawiła i wiedziała co ma czuć, ale bez przesady... Zresztą bardziej stawiam na 'stare nawyki'.
Poza tym postać nastolatki w pewnym sensie 'przepakowana', zresztą nie była ona jedynym wyolbrzymieniem.
Moim zdaniem film bardzo dobry. Dla mnie takie sceny jak- ciągłe morderstwa (i do tego brak strachu u bohaterów o złapanie, brak wyrzutów sumienia), postać nastoletniej morderczyni są zamierzonymi elementami. Uważam, że ten film został zrobiony specjalnie w konwencji kiczowatej.
Moim zdaniem film bardzo dobry.
Dla mnie takie sceny jak- ciągłe morderstwa (i do tego brak strachu u bohaterów o złapanie, brak wyrzutów sumienia), postać nastoletniej morderczyni są zamierzonymi elementami. Uważam, że ten film został zrobiony specjalnie w konwencji kiczowatej.
Tematyka "powszechnej komercjalizacji" potraktowana natomiast serio. Mnie film przede wszystkim rozbawił (gdyż też mi się che rzygać, gdy oglądam głupkowate programy.) Pobudził też we mnie refleksje na ile ja zachowuję się w sposób brutalny. Tzn śmieję się np. z ludzi niepełnosprawnych, których nakręca się do okazywania swojej głupoty i słabości. Myślałem też o tym na ile mój wygląd i słownictwo jest zdeterminowane przez modę...
Dla mnie film 8/10
Jak ja to kocham-wrzaski,wycieczki osobiste,darcie się za kłaki,niewiele o filmie ,wiele na temat kogoś kto ma inne zdanie niż moje,dla mnie film się podobał,pewnie mógł być lepszy ale na pewno nie był zły,widziałem wiele gorszych,i tyle w temacie,na pewno porusza kwestie które nie są błahe,zawsze można się mądrzyć i twierdzić że do dupy,ale takie proste pytanie-zrobiłeś lepszy?widziałem wiele filmów z gwiazdami większego formatu niż w tym filmie,choćby ostatnio psy wojny,które na pewno żadną rewelacją pod żadnym względem na pewno nie były i nie generowały żadnych sensownych przemyśleń,więc chyba w przypadku god bless.... nie było chyba aż tak źle?kazdy zresztą ma swój gust i wrażliwość,jak wspomniałem wyżej dla mnie sie podobało.