Wróciłem właśnie z kina. To jest film, który po prostu opowiada o ludziach. Oglądając go śledzę historię człowieka wplecionego w życie małej społeczności, dla której to co dzieje się w ich wsi jest całym ich światem. Nie rozkładam filmu na czynniki pierwsze, bo ważna jest dla mnie ta właśnie historia. Dla mnie to film o polskim kościele, ale nie od strony księży, a od strony zwykłych szarych ludzi, którzy pomimo przyjmowania sakramentów (czyli Bożych darów) wcale nie są szczęśliwi. Ludzi, dla których wiara jest wyłącznie połączeniem lojalności wobec grupy ze zbiorem czynności i zwyczajów, które należy wypełniać. Ludzi modlących się właściwie po to, żeby podsycać swój ból. Wydaje mi się, że o tym jest właśnie ten film, a główny bohater jest tylko swego rodzaju kontrastem.