Walentynkowy wieczór chciałam spędzić przy lekkim filmie. Bridget Jones miał być takim filmem. Jednak ta część bardzo mnie zaskoczyła - Bridget już tak nie bawi, jak wcześniej. Daje do myślenia i bardzo wzrusza. Bridget zachwyciła mnie jako mama. Nieidealna, z problemami, ale bardzo empatyczna i zaangażowana. Temat żałoby został pięknie pokazany. Nie znoszę, jak w filmach ktoś umiera, a 3 dni później jego rodzina żyje, jak gdyby nic się nie stało. Tutaj wspaniale została pokazana pamięć o mężu i ojcu.
Na podstawie fatalnej książki, która mialam pecha przeczytac, powstał niezły, a momentami mądry film. Mam tylko jedno zastrzezenie: nie wyobrażam sobie, by Marc Darcy, człowiek, który składał bokserki w kosteczkę, mógł zyc w takim bałaganie, jak pokazano dom Bridget.
Świetna obserwacja! Też się zastanawiałam jakim cudem to mogło być ich wspólnie mieszkanie. Rozumiem, że to był wspólny ich dom, ale nie wyobrażam sobie, żeby Mark Darcy mieszkał w takim domu. Z taką kuchnią. Już nawet nie brud, ale o styl chodzi. I czemu jak wychodzili z domu to szli po schodach na górę?! O.o Jakby mieszkali w piwnicy xD. A na jednym ujęciu nawet byly drzwi wejściowe na równi z oknem przez które widać Bridgitte piszącą list do Marka.