Serio powiew świeżości? Latający dzieciak-superman będący antybohaterem? No wow. Nawet jeśli, to co z tego skoro realizacja leży i kwiczy.
Twórcy oczywiście nie patyczkują się z jakimś głębszym nakreślaniem historii. Mniej więcej koło 8, 9 minuty filmu wiemy już mniej więcej wszystko, co potrzebujemy wiedzieć i… dużo więcej już się nie dowiemy. Skoro fabuła i zarysowanie jakiejś głębi są tu potraktowane tak po macoszemu, to fajnie byłoby chociaż nakreślić jakiś porządny portret psychologiczny tego czy tamtego bohatera i zbudować między nimi interesujące relacje… jest może coś intrygującego w stosunku tego dzieciaka do swoich „rodziców”, ale poza tym wszelkie relacje między postaciami są denne, a o postaciach wiemy mniej więcej tyle, że: 1. Dzieciak jest zły; 2. Rodzice są klasycznymi rodzicami złego dziecka; 3. Wszyscy inni są tłem, które kompletnie nie ma tu żadnego znaczenia, więc w sumie ciężko cokolwiek o reszcie powiedzieć.
Kiedy dzieciak dowiaduje się o swych nadnaturalnych mocach i o kłamstwie rodziców, a przy tym wszystkim raz po raz jest obśmiewany przez swoich rówieśników ze szkoły, wpada w morderczy szał. Niestety kolejne śmierci są jak po sznurku. Doskonale wiemy, kto zginie po jakiej scenie, po jakiej sytuacji. A skoro już to wiemy, to te sceny nie wnoszą praktycznie żadnego napięcia. Na dodatek ten nadnaturalny sposób zabijania wypełniony jump scare’ami kompletnie nie straszy. Ze dwie mocniejsze sceny gore nie są w stanie tego zmienić. I jeszcze ta (superbohaterska) maska… poważnie? Co za kicz.
Nie jest to film tragiczny, bo seans mija szybko (na szczęście trwa on około 90 minut) i jeśli ktoś ma większą odporność na tego typu bzdety, to może i nawet będzie się przy tym nieźle bawił. Dla mnie jednak to rzecz kompletnie pozbawiona jakichkolwiek zaskoczeń, a przy tym jednocześnie biorąca się bardzo na poważnie… po prostu za sztywny jest Brightburn. Pod płaszczem (a może raczej superbohaterską peleryną) bycia czymś nowym w postaci złego supermana, przemyca prostolinijny scenariusz znany nam już od dekad bez krzty czegoś nowego. Oby nie było sequela.