Szczerze mówiąc to nigdy nie lubiłam Jima Cerey'a. Mogę śmiało powiedzieć, że kojarzył mi się z małpą i niezbyt dobrymi żartami. Na tą komedię poszłam tylko ze względu na reklamy w telewizji. Szłam dla samego zobaczenia fabuły, która - tak jak na amerykańskich filmach - nie była zaskakująca, a kolej rzeczy łatwa do przewidzenia. Bruce zagrał na 5, jednak najbardziej spodobała się mi scena rozmowy z Bogiem (Morganem). Jennifer była na mój gust postacią 3-planową, a wszystko kręciło się wokół Bruce'a. Uważam, iż naprawdę warto było iść, nawet tylko po to, by się odprężyć. Scen do śmiechu było wiele. Film naprawdę nie był taki zły. Polecam!!!