Ten film zapowiadał się bardzo interesującą. W końcu reżyserem jest Cook, który był asystentem Kubricka przy "Lśnieniu", "Barrym Lyndonie" i "Oczach szeroko zamkniętych" (którego był też współreżyserem). I na pierwszy rzut oka "Być jak Stanley Kubrick" (swoją drogą fajny jest ten polski tytuł) jest filmem ciekawym. Dla fanów Kubricka będzie z całą pewnością wielką frajdą oglądać film Cooka i odnajdywać wszystkie smaczki, cytaty i parodie z filmów wielkiego reżysera. Pełno jest tu dowcipu i przezabawnych sytuacji (na samą sugestię, że Kubrick mógłby nakręcić jakąś część "Carry On" niemal popłakałem się ze śmiechu), absurdu i ironii. Wszystko jest tutaj kabaretem. I w tym właśnie problem. Film nie ma głębi. Jest zupełnie bezrefleksyjny. Zainteresowany fanfaronadą głównego bohatera, zupełnie nie zagłębia się w przyczyny, mechanizmy. To, co najciekawsze, czyli "dlaczego?" i "po co?" pozostaje bez odpowiedzi. Ważne jest tylko "jak?". I taki też jest "Być jak Stanley Kubrick". Trochę płytka to rozrywka. Jest się z czego pośmiać, lecz po Cooku spodziewałem się czegoś więcej.