Candyman... Z opisu wydawał się być fajny jednak po obejrzeniu okazał się być słaby (nie wiem jakim cudem zyskał taką popularność). Film o gościu z hakiem zamiast ręki, który pojawia się za osobą, która wypowie 5 razy "Candyman", pomysł ciekawy, ale zmarnowany. Na samym początku filmu ginie kobieta i właściwie to tyle. Przez kolejne 40 minut ogląda się film obyczajowy. Główna bohaterka Helen dostaje zlecenie opisania wybranej legendy (wybiera Candyman'a). Chodzi z jednego pomieszczenia do drugiego i robi zdjęcia (przez kilka minut). Po jakimś czasie napotyka chłopca, który nie chcę jej nic powiedzieć, jednak udaje jej się go namówić. Helen wchodzi do toalety, w której zostało zabite inne dziecko. Za chłopcem pojawia się jakaś postać (zapewne myślicie, że po tylu minutach w końcu pokazał się Candyman)... Zapomnijcie. Kobieta zostaje pobita przez zwykłego naśladowce. Mijają kolejne minuty Helen stoji na parkingu i tak po 40 minutach w końcu pokazuje się Candyman. Po krótkiej rozmowie bohaterka budzi się zakrwawiona w mieszkaniu innej dziewczyna, którą wcześniej poznała. Co się dzieje dalej? Helen widzi nóż, który chwyta i zostaje podejrzaną za zabicie psa oraz atak na tą laskę, która w tym mieszkaniu mieszka. Kolejna część filmu będzie prawie identyczna, tyle że tym razem trafi do psychiatryka za "zabicie" przyjaciółki. Pod koniec filmu Helen odnajduje Candyman'a, któremu "składa się w ofierze". Z Candiego robi się Beeman. Główna bohaterka ponownie się budzi i rusza uratować dziecko ukryte w wielkim stosie. Mały chłopak (ten który pokazał jej toaletę w której zamordowano dziecko) zauważa to i wraz z ekpią" podpalają go. Kobiecie udaje się uciec z dzieckiem, a Candyman, który zostaje w środku zostaje spalony. Właśnie tak się ten film kończy.

Ocena - 3/10 (nuda)