Michał prowadzi firmę zajmującą się sprzedażą okien. Chwali się, że pół osiedla na którym mieszka patrzy się przez jego
produkty i cieszy się z tego, bo ma poczucie, ze do czegoś w życiu doszedł. Zarabia bardzo dobrze, mieszka w wielkim,
nowoczesnym mieszkaniu. Ma żonę, która go kocha i synka, który w najbliższą niedzielę będzie mieć chrzest. Z tej okazji
zaprasza do siebie swojego przyjaciela z dawnych lat - Janka by ten został ojcem chrzestnym dziecka. Ma wobec niego
również inny plan, chciałby bowiem by ten zastąpił go w roli ojca rodziny, w przypadku gdyby jego samego zabrakło. Przez
ten tydzień będzie próbował przekonać go do swojego życia, powoli mu je przekazując, bo nie ma innego wyboru. I tak
zaczyna się historia o tym, jak nie sposób uciec od mrocznej przeszłości, bo ta się o nas kiedyś upomni, najczęściej w
najmniej odpowiednim do tego momencie. Historia, która skończy się w dość zaskakujący sposób, szybko,
niespodziewanie, ale co najważniejsze nie głupio.
"Chrzest" to po prostu dobry filmy. Nie rewelacyjny, nie taki po którym wzdychalibyśmy z zachwytu, tylko taki który można
obejrzeć, chwilę się nad nim zamyślić. Film po którym nie mamy uczucia zmarnowanego czasu ani straconych pieniędzy na
bilet do kina. Co ważne, film który rozwija się z każdą kolejną minutą. Bo zaczyna się jak zwykła polska, nieciekawa
produkcja. Przeciętna, chwilami nawet trochę irytująca przez zbyt powolną narrację, średnie dialogi i niezbyt interesujący
wstęp. Jednakże w miarę upływu seansu, gdy ta historia dwóch przyjaciół postawionych pod ścianą zaczyna się rozwijać, a
bohaterowie stają przed wyborami niemożliwymi do dokonania, obraz ten coraz bardziej wciąga, interesuje. Momentem
zwrotnym jest tu z pewnością niezwykle brutalna i szokująca scena wizyty u dłużnika. Po dość spokojnym rozpoczęciu i
rozwinięciu jest niesamowicie mocnym uderzeniem, potrząśnięciem, które wybija nas ze spokojnej atmosfery. Od tej chwili
film ten staje się coraz lepszy, coraz bardziej ciekawszy.
Produkcja Marcina Wrony jest świetna od strony technicznej. Dźwięk, odpowiedni montaż, niezwykle białe zdjęcia pasujące
do tytułowego wydarzenia, wszystko jest tu na swoim miejscu, odpowiednio wykonane, w pełni dopracowane. Dobrze brzmi
również muzyka Marcina Macuka, która od razu przywodzi na myśl twórczość Gustavo Santaolalli, szczególnie jego
niedawną kompozycję do filmu "Babel". I choć geograficznie te dwa filmy są bardzo odległe, to te podobne dźwięki bardzo
dobrze spisały się w polskim filmie, umiejętnie budując nastrój tej smutnej, gorzkiej historii. Dobrze, że przynajmniej na te
techniczne szczegóły nie trzeba już narzekać, że prezentują one odpowiedni poziom, że nie stanowią już problemu i
oglądając polski film możemy skupić się na historii, aktorach, tym jak grają swoje role, nie denerwując się pewnymi
technicznymi niedociągnięciami. Pisząc o aktorach muszę koniecznie wspomnieć o odtwórcach głównych ról - Wojciechu
Zielińskim i młodszym Tomaszu Schuchardtcie, którzy fantastycznie spisali się w swoich rolach i zasłużenie zostali
wyróżnieni Złotymi Lwami na tegorocznym festiwalu w Gdyni.
Muszę się jednak niestety przeczepić do dwóch spraw. Pierwsza z nich to dialogi, szczególnie te które słyszymy w pierwszej
części filmu. Są one mało ciekawe, jakby pourywane, czasem nie wnoszą za wiele do toczącej się akcji. Służą one wtedy
bardziej jako wypełniacz kolejnych scen, w których jednak ktoś powinien coś powiedzieć, niż konieczny element, do
przedstawienia bohaterów tej opowieści, do budowania tej historii. Co prawda (i całe szczęście, że tak jest) nie brzmią one
tak sztucznie jak te, które mogliśmy usłyszeć w niedawnym obrazie "Matka Teresa od kotów", ale mam nieodparte wrażenie,
że można było je zdecydowanie bardziej poprawić, że gdyby twórcy popracowali nad nimi trochę dłużej, wycisnęli z nich to co
najważniejsze, to końcowy efekt jaki zostałby zaprezentowany nam w gotowym filmie, byłby o wiele lepszy niż ten, który
usłyszeliśmy teraz. W obecnej formie są one bowiem trochę rozczarowujące.
Drugi minus to sposób w jaki reżyser przedstawił nam główną bohaterkę „Chrztu” czyli Magdę, żonę Michała. Jest ona
bowiem tutaj tylko tłem, szarym, nijakim cieniem, który pojawia się od czasu do czasu na ekranie. Czasem się uśmiechnie,
czasem rozbierze, czasem zapyta czy wszystko jest w porządku, bo intuicyjnie wyczuwa, ze mąż zaczyna miewać niemożliwe
do pokonania problemy. Wiemy o niej jednak jedynie tyle, że jest pracowita, uczynna i... robi dobre kanapki. Trochę ręce
opadają , bo w filmie, który aspiruje do bycia jednak czymś więcej niż tylko wydłużonym odcinkiem telenoweli, takie
przedstawienie głównej bohaterki woła o pomstę do nieba. Oczywiście, "Chrzest" to głównie historia przyjaźni dwóch
facetów, którzy znaleźli się w sytuacji bez wyjścia, ale nie znaczy to, że można w tak lekceważący sposób traktować bądź co
bądź ważną postać, która mogła wiele wnieść do tej historii. Szkoda, bo gdyby poszerzyć jej udział w tym filmie, byłby on
jeszcze lepszy.
7/10