Nie wiem czemu w latach 80 tak modne było robienie sequeli opartych o retrospekcje, przecież to w większości niszczyło tylko filmy. Tutaj też nie pomaga, zwłaszcza że komentarz głównego bohatera na temat wydarzeń z pierwszej części tylko psuje wrażenie o niej. Gdy już przypomnimy sobie losy Billiego, możemy spokojnie poznać jego brata. A jest to postać cholernie komiczna i niestety pozbawiona charyzmy wyżej wymienionego członka rodziny. Głównie wpływa na to aktorstwo Erica Freemana, nadające się jedynie do sitcomów. W gruncie rzeczy od "sceny w kinie" film jest jedną wielką komedią, tak głupią że na serio zastanawiamy się czy zamysłem twórców było rozśmieszenie nas. I trzeba przyznać że sam nie wiem jak ocenić końcówkę- fani filmów w stylu Tromy powinni być zadowoleni, ja nie do końca jestem. Ocena słaba również ze względu na brak świątecznego klimatu (morderca jest Mikołajem dosłownie w ostatnich 10 minutach) i morderstwa które prócz tego z parasolem były albo mało pomysłowe, albo przesadzone. Daję 3, ale dość mocne, bo jest tu kilka ujęć, oraz motywów które autentycznie mnie zauroczyły.