Ten film to przede wszystkim świetna scenografia (od oceanicznego piekła II wojny światowej, arktycznego krajobrazu radzieckiego Murmańska po przeplatające się, oddane z pietyzmem kolaże codziennego życia na przestrzeni 70 lat) oraz ocierająca się o intymną doskonałość muzyka. Desplat stworzył tło dla obrazu, które w pewnym sensie posiada magnetyczny, wręcz oniryczny urok, prowadząc widza nieustannie przez historię opowiedzianą z obróconej perspektywy.
Gra aktorska oszczędna, bez fajerwerków. Postać głównego bohatera wyraźnie zaakcentowana, charakterystyczne kreacje drugoplanowe. Zupełnie tak, jakby Fincher zamierzał odcisnąć pastelowe emocje na taśmie celuloidowej, niezbyt gorące aby jej nie przepalić...NIe jest to zarzut, bynajmniej. Film posiada jednostajną narrację, kto oczekuje crescenda namiętności ludzkich - ten srogo się rozczaruje - ale to celowy zamysł.
Na uwagę zasługują Blanchett i Swinton, kochanki, przyjaciółki, o wielkiej acz nie nachalnie prezentowanej widzowi empatii. Pitt - klisza Joe Blacka, Wichrów Namiętności, etc. Kapitalną robot wykonali natomiast charakteryzatorzy, robiąc z niego starca!
Pomysł, wykonanie, mimo długości - nie przegadanie filmu. 8/10